"Śmierć pewnie tak działa. Sprawia, że człowiek dokonuje inwentaryzacji. Wciska <pause>".
Bardzo się bałam, że w tym roku już z żadną książką się nie wyrobię, ale udało się i wiecie co? Nie wiem, czy to było warte poharatanego serca.
Z jednej strony - jak najbardziej, w końcu książki po to są, żeby je czuć. Z drugiej jednak, naprawdę ciężko jest później z tego wyjść i po prostu "przeskoczyć" na inną książkę.
Ja jestem dwa dni po lekturze "Nas dwoje" i wciąż tym mocno żyję. Dalej się nie pogodziłam, dalej o tym myślę, dalej zbierają mi się łzy w oczach na myśl o tej książce. Autorka zrobiła coś, co w ostatnich stronach tak mocno mnie złamało, że nie umiałam się wysłowić ani racjonalnie myśleć. (Spytajcie mojej mamy, bo do niej poszłam z płaczem i nie wiedziała co się dzieje. Odparłam, że to książka - a później wróciłam do siebie i dalej płakałam).
I może to kwestia czasu, może po prostu dawno nic tak do mnie nie trafiło, a może to tylko dobry dobór słów - właściwy dobór słów.
Ale o tym chyba będziecie musieli zdecydować sami.
O tym, co mną szczególnie wstrząsnęło, piszę dalej:...
"Są książki, które sprawiają, że serce czytelnika rozpada się na milion kawałków. Poruszają, skłaniają do refleksji i wywołują morze łez. Taką powieścią jest "Nas dwoje", zachwycający debiut literacki Holly Miller. To historia o miłości z góry skazanej na niepowodzenie oraz o trudnych wyborach i decyzjach, które zaważają na całym życiu. Jedna z najpiękniejszych i najsmutniejszych powieści tego roku!
Joel jest singlem od czasu, gdy poprzysiągł sobie, że już nigdy się nie zakocha. Wie, że jeśli obdarzy kogoś uczuciem, tę osobę może spotkać coś złego. Kiedy jednak na swojej drodze spotyka przeuroczą Callie, jest przekonany, że długo nie wytrwa w swoim postanowieniu. Dziewczyna ma być dla niego szansą na szczęście.
Callie niedawno straciła najlepszą przyjaciółkę, która zginęła w wypadku. Wciąż jeszcze nie doszła do siebie po tragedii, nadal w jej życiu dominują smutek i przygnębienie. Z powodu śmierci koleżanki porzuciła marzenia o karierze ekologa, by pomóc mężowi Grace w prowadzeniu kawiarni. Ale wystarczy, że spojrzy na wpadającego coraz częściej na kawę i ciastko Joela, by wiedzieć, że właśnie trafiła na miłość swojego życia. Oboje wydają się dla siebie stworzeni. Młodzi, spragnieni ciepła i bliskości, poszukujący sensu życia. Ich historia dopiero się zaczyna, ale Joel już wie, jak się skończy..."
Więc tak - ta książka mnie dosłownie z ł a m a ł a. Serce w kawałkach, rozum w kosmosie - wiecie o co chodzi.
Jestem świeżo po zakończeniu i zaczynam dostrzegać szczegóły. To, co mnie tak trzymało przy tej książce: fabuła, z jaką nigdy się jeszcze nie spotkałam. Dialogi, które mnie zwodziły i rozśmieszały - nieraz zawodziły (pod względem moich własnych poglądów i oczekiwań wobec zakończenia). A, no właśnie - i to zakończenie. Jeszcze na chwilę przed nim wiele stron spraw, z którymi nie chciałam się godzić i o które byłam zła na autorkę - tak zła, że niemal to odłożyłam. A później stało się TO - wieli wybuch. Więc wypadało jej to wybaczyć.
Wydaje mi się, że w tej powieści wszystko rozgrywało się po prostu właściwie. Odpowiednie tempo akcji to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia i nie każdy sobie z tym radzi, a tu było to po prostu naturalne. Czułam, że dorastam z bohaterami, że się z nimi starzeję, że czekam na to, na co oni czekają. I że tracę to wszystko, co oni tracą.
Oczami wyobraźni widziałam, o czym śni Joel. I jak wyglądała Callie po całym dniu pracy. To naprawdę daje dużo satysfakcji czytelnikowi. Wkręcenie się w akcje to jedno z najlepszych uczuć na świecie.
Co do tych tak skrajnych emocji - czułam je nie tylko przy finale, ale kilka razy wcześniej. Teatralna pauza, trzaśnięcie książką, moment zwątpienia. I okropnie dokuczliwa chęć poznania dalszych losów bohaterów, pomimo tego, że już przecież tyle siedzę nad tą książką.
Lekturę pochłonęłam w zawrotnym tempie, nie oglądając się na godziny. Kończąc "Nas dwoje", poczułam jakby odebrano mi coś ważnego. Jak wspomniałam - polały się łzy. Wiele łez. Nawet szloch i wszystko inne, co można połączyć z histerycznym smutkiem i załamaniem. Wiem, że to dużo - być może z a dużo. I może tylko to sama pogorszyłam i się niepotrzebnie nakręciłam, ALE - musicie to wiedzieć - to naprawdę bolesna sprawa.
Musiałam się z tym pogodzić - to po pierwsze. Nie chciałam - to po drugie. Po trzecie - takiego końca bardzo chciałam uniknąć, a on się stał i nie mogłam na to zareagować inaczej niż płaczem. Tak już czasem jest.
Dawno żadna książka tak mną nie ruszyła. Zatem ostrzegam - ludzie o kruchych sercach mocno się zakorzenią tylko po to, by na końcu pozostać z tym całym bólem i żalem powieści.
Ale było warto, bo dobrze jest widzieć siebie czującego coś tak intensywnie - coś, czego się nie przeżyło osobiście, a jednak ma się ten ludzki odruch, by żałować kogoś innego.
Nawet jeśli ten ktoś jest fikcyjny.
- Dominika
Komentarze
Prześlij komentarz