Przejdź do głównej zawartości

"7 razy dziś" - Lauren Oliver


"Nazywam się Sam Kingston. Jestem popularna, mam przystojnego chłopaka i szalone przyjaciółki, z którymi świetnie się bawię. Czuję się lepsza od nudnych kujonów i śmieję się z dziewczyn, które nigdy nie dostały liściku miłosnego. Robię, co chcę i kiedy chcę. Nie obchodzi mnie, czy kogoś zranię, bo i tak wszystko uchodzi mi na sucho. Aż do dzisiaj…
Wychodzę z imprezy. Oślepiają mnie światła samochodu jadącego z naprzeciwka. Czuję niewyobrażalny ból. Spadam w niekończącą się pustkę.
Umarłam?
A jednak budzę się w swoim łóżku. Tylko że znów jest piątek 12 lutego, a ja od nowa przeżywam ten sam dzień. Czy naprawdę zasłużyłam na tak surową karę? Chcę tylko odzyskać moje idealne życie. Bo przecież było idealne, prawda?"
A co gdybyś tak mógł przeżyć ten sam dzień jeszcze raz?
Naprawić wszystkie błędy? Nie doprowadzić do wydarzeń, które już się rozegrały? Uratować czyjeś życie? Sprostować siebie i innych?
Sam coś o tym wie. 

"7 razy dziś" to książka, która potrafi jednocześnie znudzić i zainteresować. To książka, do której chce się wracać i o której warto pamiętać. Ma w sobie coś, co pomaga nam spojrzeć na siebie i ludzi którzy nas otaczają z innej perspektywy. Jest czymś, o czym warto mówić.

Dzień Kupidyna. Impreza. Juliet. Wypadek. 
Jedno zerknięcie na godzinę. Minuta. Jedna, jedyna minuta.
12:39.
A może to tylko sen? 

Sam zaraz po wydarzeniach minionej nocy budzi się cała roztrzęsiona. Zadaje sobie pytania: "Czy to możliwe? Czy ja tu naprawdę jestem?"
Wydaje się, że los dał jej drugą szansę.

Dzień Kupidyna. Impreza. Juliet. Wypadek. 
I znów się budzi.
Już wie, że to nie jest koszmar. Wie, że musi to zatrzymać.

Zdaję sobie sprawę z tego, że czasem ciężko zrozumieć siebie. Jeszcze ciężej zrozumieć innych. Otacza nas pewna bariera, przez którą Sam stara się usilnie przebić - naprawić błędy, których do tej pory nie dostrzegała albo uważała za nieważne. Widzi jak wielu ludzi zraniła i jakie niesie to za sobą konsekwencje. Chce zrobić coś, by następnego dnia na jej smartfonie wreszcie zawitał upragniony weekend. By obudzić się z tego strasznego snu.

Robi rzeczy, których na co dzień by nie zrobiła. Mówi to, co myśli nie bojąc się konsekwencji.
Przecież zaraz znów się obudzi...
A kiedy znajduje sposób by uniknąć najgorszego, w jej miejsce wskakuje ktoś inny. Mimo tego, że ostatecznie Sam sprostowała sytuację i nie doprowadziła do tego, co stało się ostatnim razem, znów budzi się w swoim pokoju. Znów jest Dzień Kupidyna.
Jak może się z tego uwolnić? 

Przez jakiś moment zastanawiałam się jak to jest być na jej miejscu. Przeżywać ten sam dzień od nowa i od nowa. Może to dziwne, ale potrafiłam sobie to wyobrazić. Umiałam postawić się w sytuacji gdzie to ja jestem spisana na straty, a mimo to ciągle próbuję - ciągle dostaję tę szansę. Robię wszystko, by jej nie zmarnować. Ale czasem - tak jak Sam - zaczynam nawet przestawać o to walczyć. Nie mam już nadziei na to, że nastąpi inne jutro. Wiem, że będę musiała rozgrywać jeden scenariusz w kółko i w kółko dopóki "publika" się tym nie znudzi. Czy to ma sens? Nie wiem, chyba nie zniosłabym tego wszystkiego.

Sam orientuje się, co na prawdę musi się stać, by ten jeden dzień dobiegł wreszcie końca. Wie, że musi dokonać wielkiego poświęcenia, ale jest na to gotowa. Wie, co musi zrobić i kto musi ponieść konsekwencje jej czynów. Kto musi tu zostać, a kto musi odejść.

Czytałam tak wiele książek, które kończą się śmiercią. Wiem, że temat śmierci w dalszym ciągu wielu ludzi interesuje, w końcu chcą wiedzieć co ich czeka. Ale jak może wiedzieć o tym autor? Ktoś, kto żyje?
Boję się sięgając po takie książki. Boję się bo wiem, że znowu przeczytam o innej wizji końca i sama nie rozumiem już, która jest prawdziwa - chyba żadna. Sam zaprasza nas do poznania jej historii właśnie w ten sposób - mówiąc o tym, przez co przechodzi, co czuje. Autorka stara się do nas usilnie dostać, co - nie wiem jak - jej się udało. Przynajmniej w moim przypadku.
Są jednak rzeczy, które do mnie nie przemówiły. Jest to na przykład wizja współczesnej młodzieży, która jest (jak zawsze w tego typu książkach) przedstawiona ze złej strony. Oczywiście, są wyjątki, ale bez przesady. Nie każdy nastolatek bez przerwy pije, pali i imprezuje. Wierzcie mi, wiem co mówię.
Wiem, że tak to dzisiaj niby wygląda. Ale to nieprawda. W dziesiątkach książek dla młodzieży nie zmienia się to jedno, ta jedna cecha. To denerwujące. Autor pisze zwykle na podstawie obserwacji, ale zazwyczaj nie ma pojęcia o tym, że to nie jest tak. Wydaje mi się, że takie rzeczy są robione tylko "pod publikę" - żeby wkupić się w ich łaski, bo to właśnie czyta młodzież. Rozumiem, to ważne. Rozumiem, że czasami trzeba, ale bez przesady. Z umiarem.
Tutaj nie było jeszcze z tym aż tak źle. (OJ WIEM, LUBIĘ SIĘ CZEPIAĆ SZCZEGÓŁÓW, CO?).
"7 razy dziś" to mimo wszystko idealny obraz nastolatki z "wyższej sfery". Dziewczyny uważającej się za osobę lepszego sortu, mającej prawo oceniać innych. Nastolatki, która zadaje się z tymi najpopularniejszymi, na których zdaniu zależy jej najbardziej na świecie.
A gdyby tak to wszystko straciła?
To historia, która opowiada o straconych chwilach, trudach życia w gronie ludzi czekających na twoje potknięcie, o słabościach i momentach, za którymi każdy za nas zaczyna tęsknić i które zaczyna doceniać za późno. Historia, która ukazuje drugie dno naszej egzystencji. Historia o życiu, które nieraz wymyka się spod kontroli.

Czytając tę książkę miałam wrażenie, że żadna postać nie jest tu zbędna, a często myślę inaczej. Nie było nikogo takiego, kto zdawałby się być wyrwany z kosmosu i zupełnie niepotrzebny, niepasujący do całości.
Moje emocje nie są jeszcze do końca określone - może zrozumiem tę książkę inaczej za parę lat, może z wiekiem zmienię o niej zdanie? Nie wiem, na ten moment mam mętlik w głowie.
I cóż, recenzja nie jest jakaś idealna czy mocno zachęcająca, czego jestem w pełni świadoma - piszę ją na szybko (słabe usprawiedliwienie, wiem). Na głowie mam jeszcze trzy książki (jeszcze słabsza wymówka) i boję się, że coś mi umknie, dlatego robię to teraz, na świeżo. Proszę, nie bądźcie na mnie o to źli.

Zwykle piszę, że polecam lub nie polecam jakiejś książki (chociaż, co ja mam do gadania? To Wasz wybór co czytacie), dziś nie wiem co mam w sumie z tym zrobić. Jestem jakoś pomiędzy.
Pozwólcie, że przedstawię to w skali liczbowej:
7/10.


 - Książkomaniaczka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Duma i uprzedzenie" - czyli klasyka gatunku

  "Człowiek w dramatycznej sytuacji nie zważa na etykietę przestrzeganą przez innych". Jane Austen to królowa romansu. Stworzyła klasyk, który po dziś dzień jest swego rodzaju wyznacznikiem dla wielu innych pisarzy i twórców historii miłosnych. A, jak wiadomo, z klasyką nie sposób się sprzeczać.  Nie obawiałam się w zasadzie niczego, a już na pewno nie tego, że autorka mnie zawiedzie. W tej sprawie się nie pomyliłam; historia Elizabeth była mi bliższa, niż z początku się spodziewałam że będzie. I do tej pory mocno nią żyję. Miłosne rozterki, rodzinne konflikty i kłamstwa... wszystko to za sprawą tytułowej dumy i uprzedzeń.  Jak daleko zaprowadzą one bohaterów? "Na początku zeszłego stulecia niezbyt zamożny ojciec pięciu córek nader często musiał zadawać sobie pytanie: kiedyż to w sąsiedztwie pojawi się jakiś odpowiedni kawaler? A kiedy już się pojawił, następowały dalsze perypetie, które Jane Austen z upodobaniem opisywała. "Duma i uprzedzenie" uważana jest za ...

Wydawnictwo Insignis z nowymi premierami i pod nową nazwą? - co szykuje imprint, premiery i zapowiedzi

 

"Rebeka" - recenzja książki i Netflixowej ekranizacji

  "Każdy z nas ma swojego demona, który go tyranizuje i zadręcza, aż wreszcie trzeba mu wypowiedzieć walkę".