To nic dziwnego, że kupuję książki z porywającą zapowiedzią na okładce tylko dlatego, że akurat są w przecenie. Czasami mi się uda, a czasami nie. No tak już bywa. Wiadomo - im taniej, tym... niekoniecznie lepiej.
Dlatego dziś będzie krótko, bo niewiele mam do powiedzenia, a o czymś tam jednak należy wspomnieć.
I może się wydawać że "Pieśń dla Elli Grey" mi się nie podobała. Muszę przyznać, że to jedna z najdziwniejszych książek jakie czytałam. Nie wiem, czy przypisałabym ją kategorii "dla młodzieży", bo AKURAT ta książka tej autorki była mocno naciągana - tak, jakby chciała wejść w świat nastolatków na siłę.
W ogóle, cała ta historia była bardzo mało prawdopodobna. Ale okej, tak miało być. Tak uznajmy.
Wypada też zgodzić się z opinią że to książka "jedyna w swoim rodzaju". I nie mowa tu tylko o dziwnej (moim zdaniem) fabule, ale o tym, jak sama książka wygląda. Okładka ukrywa pewne stworzenie, przebiegłe i niezwykle ważne w tej powieści, a pośród białych, "nudnych" kartek możemy na jakiś czas doznać nowości i czytać... na czarnych.
Szczerze? TAK, to również przyciągnęło moją uwagę.
Tym, co zaważyło na mojej decyzji ostatecznie jest cytat:
"Świat i wszystko, co się w nim znajduje, to jedna niewiarygodna pieśń. A nasze zadanie jest proste - musimy ją tylko zaśpiewać".
A Wy? Co o tym sądzicie? Porwalibyście się na zakup? :)
Ella wydaje się być normalną nastolatką, a przy tym nieograniczoną marzycielką. Kiedy poznajemy jej historię, dziewczyna zna jeszcze granice i umie odróżniać sny od jawy. Razem z najlepszą przyjaciółką stara się przebrnąć przez szkołę i okres "zależny od rodziców".
Ellę zmienia jeden wyjazd.
Co najlepsze - ona wcale w nim nie uczestniczy.
Jej znajomi wyjeżdżają na biwak. Niestety, ona nie mogła zabrać się z nimi. Przyjaciółce Elli jest okropnie przykro, bo to z nią chciała spędzić ten czas, ale obiecały sobie, że następnym razem na pewno wyjadą razem.
Pewnego dnia zauważają coś dziwnego.
Koło ich biwaku zaczyna kręcić się strasznie dziwny facet. Nie wygląda na normalnego i... się tak nie zachowuje. Można by rzec, że jest dziki. Źle reaguje na ludzi.
A na imię mu Orfeusz.
Orfeusz, mimo swojej odmienności, potrafi stworzyć coś pięknego. Niemal nieludzkiego. Muzyka którą gra jest... niesamowita. Porywa nie tylko istoty ludzkie, ale również zwierzęta. Wszystko wokół cichnie i staje się jednością.
Claire niemal czuje się w obowiązku przekazać tę pieśń dalej - dla Elli. Dzwoni więc do niej i każe słuchać. Nic więcej. Tylko ona i pieśń.
I od tamtej pory Orfeusz stał się Elli niesamowicie bliski.
Wrażliwa dziewczyna byłaby gotowa oddać za niego życie. Planuje ślub i wspólną przyszłość. Kochają się jak wariaci, ale rzeczywistość jest nieco inna niż sobie wyobrażali. Mimo że Claire widzi drastyczne zmiany w zachowaniu przyjaciółki, jak mogłaby jej odmówić? Wierzy, że "czar" Orfeusza minie. Bo to uczucie może ją wiele kosztować.
I, faktycznie, kosztuje.
Dochodzi do tragedii, niemal przeznaczonej dwójce kochanków.
Kiedy Ella odchodzi, Orfeusz ma zamiar wyruszyć za nią i sprowadzić ją z powrotem do siebie. Nawet jeśli miałoby to oznaczać jego koniec. Jest winien i poniesie tego konsekwencje. Chwila nieuwagi sprawiła, że jego świat na moment przystanął.
Chodzi wśród ciemności. Pokonuje starach i lęk. Koi najbardziej zepsute dusze melodią, by tylko dotrzeć do ukochanej i znów ją ujrzeć.
Jest jeden warunek.
Warunek, którego z łatwością mógłby dotrzymać. Warunek, który mógłby ich ocalić.
Ale miłość, wbrew wszystkiemu, rządzi się swoimi własnymi prawami.
Prawda, że krótko? Prawda :).
Dobra, więc teraz parę słów ode mnie.
Nie wiem czy wiecie, ale ta książka to taka ożywiona i nowoczesna wersja pewnego mitu... Mitu o Orfeuszu i Erudyce.
Dla tych, którzy nie znają: mit ten jest historią o dwójce kochanków (ich imiona już napisałam). Orfeusz zakochał się w Erudyce niemal od pierwszego spojrzenia. Jego pieśni, wspaniałe i porywające, sprawiły, że i ona obdarowała go uczuciem. Ale to żadna magia - raczej przeznaczenie. Ich miłość jednak nie trwała długo - kiedy Orfeusza nie było w pobliżu, kobietę ukąsiła żmija. Postanowił wybłagać Hadesa, by ten oddał mu ukochaną. Wzruszony tą historią zgodził się, ale postawił jeden warunek. Nie mógł na nią spojrzeć aż do końca drogi. Wtedy wróci do zaświatów i nie będzie mógł jej już uratować.
Nasz inteligentny (mitologiczny) Orfeusz oczywiście spojrzał -_-.
Zapomniałam o tym micie, dlatego musiałam sobie odświeżyć pamięć. Dzisiaj widzę, że tak, fakt! To było i, kurczę, całkiem to niezłe. Ale taka plątanina nie jest dobra.
"Pieśń dla Elli Gray" była jedną z tych znośnych książek, ale nie pałam do niej jakąś specjalną sympatią. To coś z kategorii "do przeczytania" i już. Nie jest to pozycja, którą chciałabym mieć na półce (dlatego sprzedałam). Nie jest to coś, do czego wrócę.
Nie jest tak, że niczego mnie ta książka nie nauczyła ani że byłą totalnie zła.
Takie świadome wmieszanie mitu w świat nowoczesny było dla mnie nowe, może dlatego tak na to patrzę. To fajna opowieść o sile miłości, o przeznaczeniu i o przyjaźni, o którą warto walczyć. I wiecie co? Mogłabym to nawet polecić.
Tylko że to nie moja bajka.
Jak dla mnie - przeciętnie. Czy warto?
W jakimś stopniu na pewno. Zależy jak interpretować "czy warto?".
- Książkomaniaczka
Komentarze
Prześlij komentarz