Temat śmierci jest poruszany w niemal każdej książce po jaką sięgamy. Już w 2/3 książek dla nastolatek jest to śmierć jednego z rodziców albo przyjaciela, ale chodzi głównie o rodziców. Zawsze z nimi problemy, co nie? :)
No i tutaj mamy podobną sytuację.
Długo zajęło mi podejście do tej lektury. Nie przez brak czasu, a przez brak chęci, bo takie lektury z biegiem czasu stają się coraz nudniejsze. Po prostu nie czułam się na siłach sięgać akurat po to, ale koniec końców wyszło na to, że oto jestem. I mam ze sobą naprawdę dobrą powieść.
Zostańcie ze mną do końca :).
Ona jest znana i lubiana. On jest znany, ale... w złym tego słowa znaczeniu. Kiedyś popełnił ogromny błąd, za który teraz płaci. Juliet stara się unikać go jak ognia, w końcu plotki robią swoje, on zresztą też za nią nie przepada. Można by rzec, że to niemożliwe żeby cokolwiek między nimi się zrodziło (poza obojętnością, oczywiście).
Declan po szkole zajmuje się pracami społecznymi za spowodowanie wypadku, który bez końca obija mu się o uszy na szkolnych korytarzach i osiedlach. To monotonna praca, ale mogło być przecież gorzej.
Juliet nie wie że on tam pracuje.
Co jakiś czas przychodzi na grób swojej zmarłej matki i zostawia dla niej list. Pisze o tym co ją męczy i o tym, jak bardzo brakuje jej ich wspólnych chwil. Ciężko sobie z tym radzi i nie sądzi, że kiedykolwiek będzie w stanie się z tym pogodzić. Bo do takich rzeczy ciężko się przyzwyczaić. Wyrzucanie wspomnień, zacieranie przeszłości i udawanie że "było, minęło" to nie lada wyzwanie. Przynajmniej dla niej. Do tej pory nie musiała się z tym mierzyć.
Kiedy pewnego dnia przychodzi na cmentarz, na grobie leży wcześniej pozostawiony przez nią list. Tylko że tym razem... ktoś na niego odpowiedział.
Juliet nie może dojść do tego, kto za tym stoi, ale wcale jej się to nie podoba. Ktoś wkroczył do i c h prywatnej strefy. Czytał o jej bólu, złamał niepisaną zasadę prywatności. Te listy były przecież dla jej mamy. Tylko dla niej...
Nie myśli zbyt długo nad tym co robi. Po prostu odpisuje.
I tak to się zaczyna.
Tajemnicza "cmentarna" korespondencja nabiera tempa i powoli zaczyna wiele dla niej znaczyć; zwierza się nieznajomemu z tego wszystkiego co ciągnie ją w dół, co nie pozwala ruszyć dalej, stara się mu pomóc, a on pomaga jej. W jej życiu niespodziewanie pojawia się również Declan, a przed Declanem niespodziewanie staje pewne pytanie odnośnie tego, kim jest jego rozmówczyni. Bo jeśli ich podejrzenia się spełnią... czy to może dalej trwać?
Declan zdaje sobie sprawę z tego, co sądzą o nim ludzie, dlatego nie wchodzi z nimi w jakieś większe relacje. Żyje jedynie faktem, że mógł pewnym rzeczom zaradzić i do nich nie doprowadzić. Do tego sytuacja w jego domu przybija go jeszcze bardziej. Nie wie, jak długo tak jeszcze pociągnie.
A Juliet zaczyna wątpić w to, że jej mama mówiła prawdę.
Nawiązuje z Declanem znajomość nie wiedząc, że to przecież z nim pisze od tygodni. Po prostu coś w nim zobaczyła. Coś dobrego - coś, czego nie widzi nikt inny. Ale on wie jak to się dla nich skończy.
Dziewczyna jest oszukiwana przez swoich najbliższych i nie może się z tym pogodzić.
Cmentarne rozmowy powoli dobiegają końca, ona prowadzi prywatne śledztwo by poznać prawdę o wypadku matki, a on... on szuka z tego wszystkiego wyjścia.
Nagle natrafiają na pewien trop.
Data wypadku Declana i wypadku jej matki... są takie same.
Kto naprawdę zawinił?
Jezu, nie jestem zadowolona z tego co do tej pory napisałam, ale chodzi mi głównie o to, żeby nie zdradzać Wam za wiele. No musicie przeczytać to sami! (Dobra, nie musicie, to propozycja :))
Ostatnio, zaraz po tej książce, zaczęło dziać się ze mną coś niedobrego. Mianowicie, nie mogę się skupić na niczym. Rozumiecie mnie? Czytam książkę i nie wiem o czym czytam. Lecę wzrokiem po kartce, przewracam cztery do przodu i lecę dalej. Nie wiem co to jest, ale zabierzcie to! Nie polecam miłośnikom czytania :(.
Na szczęście ta książka nie wpadła ze mną w ten etap, ale chyba widzicie że i z pisaniem idzie mi gorzej. Nie wiem, za dużo tego...
Wracając do recenzji... wow. Naprawdę udało mi się to skończyć.
Nie sądziłam że uda mi się to w ostatnim czasie, a tu proszę! Bo kiedy książka jest tak wciągająca, ograniczenia dla mnie nie istnieją.
Nawet jeśli ta historia nie jest jakaś mega wspaniała i nie otrzymuje tak dobrych opinii jak książki Greena, na pewno czegoś uczy i na pewno warto. To taka historia którą się czyta, ale żeby wziąć z niej coś do siebie, trzeba niezwykle uważnie się przyglądać. W niektórych powieściach widać to na pierwszy rzut oka, w niektórych nie bardzo. Ale wierzę, głęboko wierzę, że każda książka ma w sobie choć jedno ważne zdanie skierowane specjalnie do nas. I ta książka też to ma.
To wspaniała historia o tym, jak łatwo idzie oceniać nam innych ludzi. O tym, jak nasi bliscy mogą stać się nam nagle obcy. O życiu nastolatków; erze, w której przeważa opinia oparta na plotkach, to, jak się ubierasz i to, co mówisz. Pokazuje że jesteśmy doglądani na każdym kroku i że łatwiej innym dostrzec nasze potknięcie niż wzlot. Ważne jest też to, że każda historia ma dwie wersje i tutaj również tak jest. Uczy, że warto dać szansę sobie i innym. I że inność nie jest zła.
Obraz rodziny został ukazany w szczególnie brutalny sposób. Zranione dzieci, poranione przez życie tylko dlatego, że rodzice nie zdążyli przybiec im z ratunkiem. Nieświadomi rodzice, którzy nie słyszeli krzyku swoich dzieci.
"Listy do utraconej" na pierwszy rzut oka wydawały mi się kolejną naciąganą młodzieżówką, ale pomysł na tę powieść jest uderzający i niepowtarzalny. Książka może trzymać w napięciu, a zakończenie okropnie mnie zaskoczyło. Wiem, że warto było na to czekać. I zupełnie się tego nie spodziewałam.
Moja opinia? Bardzo dobrze napisana historia, dobrze dobrani bohaterowie i mega wciągający wątek. Warto przeczytać.
Poświęcić parę wolnych chwil.
- Książkomaniaczka.
Komentarze
Prześlij komentarz