Przejdź do głównej zawartości

"Długa droga w dół" - moja nowa ulubiona książka?


Przyznam, że niełatwo było zdobyć tę książkę. Droga do jej posiadania była trochę męcząca ale, jak to mówią, na każdej drodze potrzebne są przeszkody :). 
















Zaczęło się od tego, że gdzieś w internecie zobaczyłam pewien film, a mianowicie "Naukę spadania". Później powiem dlaczego zależało mi na obejrzeniu, ale chodzi mi bardziej o to, co było takim ostatecznym punktem do podjęcia decyzji. 

No więc oglądam. 

Na początku filmu lektor mówi, iż film ten oparty jest na powieści Nicka Hornby'ego. Myślę sobie: hm, okej, to może być ciekawe. I z każdą kolejną minutą ta myśl staje się intensywniejsza. 

Następuje koniec, ja mam łzy w oczach i mówię sobie: MUSZĘ mieć tę książkę na swojej półce. MUSZĘ ją przeczytać. 

Zatem szukam i szukam. Wpisuję frazę w księgarniach, w wyszukiwarce i nigdzie tak naprawdę nie mogę jej dostać. Wyobraźcie sobie moje załamanie: tak bardzo się napaliłam na tę książkę, a akurat dla mnie jej nie starcza. 

Już prawię rezygnuję, aż tu wchodzę na allegro i mam. Nie zadowalała mnie myśl, że jest używana, ale skoro nie ma wyjścia... 

Potem orientuję się, że "Długa droga w dół" w Polsce ukazała się w 2005 roku (co w sumie nie było AŻ tak dawno) i mało gdzie można ją dostać. Więc zamawiam, no cóż, używaną, a co mi tam?

Mam ją już dwa dni później. Starannie zapakowaną, prawie jak nową i - wreszcie - swoją. Odkładam wszystko inne i czytam... 

Czy była tak dobra jak ekranizacja? I czy faktycznie było warto o takie zamieszanie? 
O tym później :). Zostańcie do końca. 


















"Świat wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby pewnej sylwestrowej nocy czwórka tak postrzelonych ludzi, jak Jess, JJ, Martin i Maureen, nie próbowała skoczyć z dachu londyńskiego wieżowca..."


Martin właśnie zawalił swoją karierę i życie rodzinne. Maureen ma chorego syna, z którym już sobie nie radzi. Jess złamano serce, a JJ sam właściwie nie wie, dlaczego stoi na dachu Domu Skoczków. Chyba po prostu przywiózł pizzę, ale zdaje się, że oczekują jej na dole - nie tutaj. 

Cała ta czwórka została poważnie zraniona przez życie; doświadczona na każdy możliwy sposób i wyrzucona z harmonijnej całości wszechświata raz na zawsze. Kiedy spotykają się w tym samym miejscu, w tym samym czasie i z tym samym zamiarem, coś to musi znaczyć. 

Ciężko stwierdzić, dlaczego nie skaczą od razu. Jeszcze ciężej stwierdzić dlaczego zawiązują ze sobą pakt. A najdziwniejsze jest to, że żadne z nich tak naprawdę nie poszło tej nocy w swoją stronę. 

Dwójka starszych i doświadczonych ludzi i dwójka dopiero co rozwijających się "dzieciaków", choć szkoła już dawno za nimi. Mieszanka wybuchowa, która trzyma każde z nich, z jakiegoś powodu, przy życiu. 

Kiedy poznają wzajemnie swoje życia; swoje problemy, przeszkody, powody i trudności, wszyscy zaczynają brać siebie na poważnie i, kto wie, może to się uda? 

Jednak to nie jest takie proste. 

Jess ma niewyparzony język i potrafi zburzyć człowiekowi wewnętrzny spokój. Wprowadza do "paczki" sporo kłótni i niepewności, przez co nieraz już się od siebie odwrócili, tylko że ten dach, to miejsce i te wszystkie słowa... to ciągle prowadzi ich ku sobie. Nieważne jak się nienawidzą, nie akceptują czy nie rozumieją. Prawda jest taka, że stali się jednością, a bez jednej części to już nie całość... 

To prawie jak rodzina, której nigdy nie mięli. Jak rodzina, której nigdy nie potrafili stworzyć. Niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń zawarta na cześć śmierci i słabości. Ich wspólna sprawa. Ich decyzja. 

Kiedy jedni bohaterowie cofają się w tej swojej spontanicznej lub mniej spontanicznej decyzji, inni są coraz bliżej krawędzi."Istnieje mnóstwo czynników, które pchają ludzi na skraj przepaści" - powiedział jeden z nich. I może taka jest prawda? Może tego jest nawet ZBYT wiele? 

Nieważne jak bardzo zapewniają, że się nie cierpią. Nieważne, ile zobaczyli i nieważne, ile zdążyli przejść osobno. To co stało się tamtej nocy, było niesamowite i niepowtarzalne i tak naprawdę każde z nich to wie i docenia. Ten sylwester odmienił ich życia. 

Maureen to silna kobieta i bardzo stara się akceptować to, co ma. Jess to niezależna i zaskakująca dominatorka, która bardzo chce się zmienić i zapomnieć o niektórych rzeczach. Martin naprawdę się stara, a JJ... on poradzi sobie ze wszystkim, o ile chociaż spróbuje rozszyfrować samego siebie. I pozwoli sobie pomóc.

Mimo paktu, ponowne wejście na ten pamiętny dach wcale nie musi oznaczać dla nich końca. Tak naprawdę po upływie terminu umowy nie powinno ich obchodzić czy ktoś skoczy czy nie, ale teraz, po tym wszystkim... teraz to takie niedorzeczne. Takie niepotrzebne. 

Jeśli tylko dostaną więcej czasu, może uda się im się uratować. Jeśli nie... cóż, to zależy tylko od nich. I od tego, kim teraz są. Od tego, kim się stali. 

















Moje pierwsze wrażenia były jak: ...Dobra, co tu się dzieje? 

Naprawdę. 

No bo obejrzałam ten film. Przeczytałam tę książkę. Porównałam. Ale nie powinnam robić tej trzeciej rzeczy, tak przynajmniej sądzę. 

Film był genialny i to jedna z tych ekranizacji, która pozostanie ze mną na bardzo długo. Nie czepiałam się detali bo nie znałam jeszcze książki, a jak już poznałam to... EH. Pod tym względem wiele można mu zarzucić. 



Najpierw o tym, dlaczego obejrzałam ten film (w sumie to ważne, bo bez tego nie byłoby książki, a, co za tym idzie - recenzji)... 

Chodziło mi o taką małą nieistotną dla niektórych rzecz. O obsadę. 

Zwykle mało mnie obchodzi kto gra, o ile dobrze to robi. Ale kiedy widzę swojego ulubionego aktora na plakacie, w tym parę innych osób, które kojarzę, wiadomo, jest trochę inaczej; bardziej chce się tę produkcję obejrzeć. Wielu moich znajomych tak ma. I może Wam też się to zdarza? :) 

Tym aktorem jest oczywiście Aaron Paul (JJ, ten chłopak, który siedzi przy blondynce - Jess). 



Jeśli chodzi o charaktery, okej. Oddano je tu naprawdę w porządku, szczególnie charakter Jess - wybuchowy, nieprzewidywalny i zaskakujący. 

Nie przywiązywałam zbytniej wagi do tego jak w książce opisano ich wygląd, ale wiem, że trochę tu namieszali z JJ... 

Otóż, w powieści wyglądał on jak rockman, to prawda, ale o dużo szczuplejszej sylwetce i dużo dłuższych włosach. Nieważne, to nic wielkiego, tylko lubię się czepiać :). 

Poza tym, w ekranizacji był dużo bardziej nieśmiały i na pewno bardziej zamknięty w sobie. Jakby dwie różne osoby, po prostu z tym samym problemem. 

Martina się nie czepiam, bo było znośnie, ale Maureen... 

Starsza kobieta o staroświeckim wyglądzie - tak. Chory syn - tak. Nadmiar obowiązków, chęć zakończenia życia i samotność - tak, tak i tak. 

Problem polega na tym, że... 

W filmie przedstawiono ją jako kochającą matkę. Płaczliwą, wciąż użalającą się nad swoim synem. I, co najważniejsze, bez przerwy miała go na pierwszym miejscu. W książce bywają momenty, w których go nie cierpi. Obwinia go o to, przez co teraz przechodzi. Jest dla niej c i ę ż a r e m i nie boi się o tym mówić. Oczywiście, kocha go, ale to dwie inne perspektywy miłości. Tej, która ją zabija i pcha na krawędź i ta, która trzyma ją przy życiu.




Pozostała kwestia zgodności. Tu pojawią się spojlery, więc uwaga :P. Postaram się ograniczać.

Czego NIE BYŁO w filmie:
*spotkania w kawiarni, które zaaranżowała Jess
*bójki JJ
*KSIĄŻKOWEGO ZAKOŃCZENIA - CAŁKIEM INNE
*wielu dialogów i bohaterów (np. eksdziewczyna JJ, jego stary kumpel, większości znajomych i rodziny Martina)
*i wiele innych...

Czego NIE BYŁO w książce:
*SAMODZIELNEJ PRÓBY SAMOBÓJCZEJ JEDNEGO Z BOHATERÓW!!!
*wyznania prawdy przez JJ w takich okolicznościach jak w filmie (o pierwszym powodzie dla którego miał zamiar skoczyć)
*reporterki na wakacjach
*dobitnego i jednoznacznego zakończenia 
*akcji w szpitalu (Jess)

No i z jakiegoś powodu film nie przejął nawet tytułu książkowego. Nazywa się "Nauka spadania". :P 



To doskonała książka i trzeba przyznać: tak, było warto. I nie - nie żałuję. To powieść w moim stylu, w temacie, który mnie interesuje i cieszę się, że udało mi się ją przeczytać. Nie czepiając się tej zgodności, osobno pokochałam obie wersje tej historii. Pośmiałam się, wzruszyłam i zaskakiwałam. To było coś, na co warto było czekać. Gwarantuję, że się na niej nie zawiedziecie.



Podsumowując... 

Kontrowersyjna i zabawna książka o przyjaźni, o sile i o tym, że każdy potrzebuje momentu, by się nad sobą zastanowić i się pozbierać. Uczy, że nawet odmienne charaktery potrafią skręcić na tę samą ścieżkę, że każdy z nas kiedyś stanie nad przepaścią i zawsze mamy wybór, czy chcemy się w niej znaleźć i zlecieć. 

Każdy ma prawo się mylić. 

I to normalne, że każdy z nas kiedyś liczył ile zajmie mu droga w dół, gdy postawi krok w drugą stronę. 










- Książkomaniaczka 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wydawnictwo Insignis z nowymi premierami i pod nową nazwą? - co szykuje imprint, premiery i zapowiedzi

 

"Duma i uprzedzenie" - czyli klasyka gatunku

  "Człowiek w dramatycznej sytuacji nie zważa na etykietę przestrzeganą przez innych". Jane Austen to królowa romansu. Stworzyła klasyk, który po dziś dzień jest swego rodzaju wyznacznikiem dla wielu innych pisarzy i twórców historii miłosnych. A, jak wiadomo, z klasyką nie sposób się sprzeczać.  Nie obawiałam się w zasadzie niczego, a już na pewno nie tego, że autorka mnie zawiedzie. W tej sprawie się nie pomyliłam; historia Elizabeth była mi bliższa, niż z początku się spodziewałam że będzie. I do tej pory mocno nią żyję. Miłosne rozterki, rodzinne konflikty i kłamstwa... wszystko to za sprawą tytułowej dumy i uprzedzeń.  Jak daleko zaprowadzą one bohaterów? "Na początku zeszłego stulecia niezbyt zamożny ojciec pięciu córek nader często musiał zadawać sobie pytanie: kiedyż to w sąsiedztwie pojawi się jakiś odpowiedni kawaler? A kiedy już się pojawił, następowały dalsze perypetie, które Jane Austen z upodobaniem opisywała. "Duma i uprzedzenie" uważana jest za ...

"Yellowface" - rynek wydawniczy okiem autorki trylogii "Wojen makowych"

  "Taki już los człowieka, który opowiada historie. Stajemy się niekiedy ogniskami, w których skupia się makabra".