„Nie ma znaczenia, dokąd idziesz, co robisz i gdzie w końcu lądujesz. I tak nie zmienisz tego, skąd pochodzisz”.
Myślę, że ta książka była u mnie już jakoś od grudnia. I prawdopodobnie był to prezent świąteczny, który zresztą sama wybierałam. :P
A jest lipiec. W zasadzie to końcówka lipca.
Uznałam, że na każdą książkę przypada jeden dobry moment i albo się przyjmie, albo nie. Wiem, że coś mnie tu odpychało... może tytuł, może opis... A może bałam się że ta powieść NAPRAWDĘ ma coś wspólnego z Wojnami Galaktycznymi o których zupełnie nic nie wiem.
Jednak jej moment nadszedł.
I przez chwilę po mojej głowie krążyło pytanie: czego oczekuję od książek tego typu? Czego oczekuję od tej książki?
Młodzieżówki w tym momencie mojego życia są mi szczególnie bliskie, dlatego to ważne, bym zaznajamiała się ze światem, w którym przecież żyję i bohaterami, których prawdopodobnie spotykam. Tylko mają inne imiona. I inne twarze.
Miałam nadzieję na słowa, które podbiją moje serce. Na takie, które będę chciała umieścić na ścianie i przekazać je dalej. Chciałam znowu znać to uczucie, które towarzyszy czytelnikowi kiedy kończy się coś, co wolałby by trwało. Nastawiałam się niesamowite uczucia i bardzo chciałam umocnić się w przekonaniu, że młodzieżówki to nie muszą być kwiatki i serduszka.
To opowieść o chłopaku, który uwielbia filmy.
To opowieść o chłopaku, który żyje w cieniu starszego brata.
To opowieść o chłopaku, który poza tą jedną widoczną blizną ma ich na sobie setki i nie potrafi pogodzić się z myślą, że nie może ich zmazać.
Zwyczajna opowieść o miłości. (?)
"Prawdziwe życie kryje czasem więcej niespodzianek niż najlepszy film. Zaskakująca powieść Stevena Camdena.
On ma na imię Luke, a ona Leia. Tak jak w Gwiezdnych Wojnach – są stworzeni dla siebie. Chodzą na ten sam kurs filmowy, mają inne pochodzenie i mieszkają na dwóch przeciwnych krańcach miasta. Tylko że to nie jest film. To prawdziwe życie, w którym demony przeszłości wracają, by się zemścić, w którym czasem… to ty jesteś demonem".
Luke nie chce nowych znajomości. Luke nie szuka rozrywki. Luke chce po prostu przejść przez ten ciężki etap samotnie i mieć za sobą pewne sprawy, które tylko on jest w stanie pojąć.
Nowa klasa to zdecydowanie wyzwanie dla takiego nastolatka jak on. I choć to kierunek który kocha, ciężko jest mu znieść ciężar spojrzeń i moc słów. Walczy sam ze sobą by nie wybuchnąć, bo tego byłoby już za wiele.
Noah to jego nowy i mocno otwarty nauczyciel. Mimo tego że wydaje mu się na początku nieco irytujący, Luke czuje, że nawiązał z nim pewnego rodzaju więź. I że jest coś, co pozostaje tylko między nimi kiedy nawiązuje się rozmowa.
No i jeszcze Leia.
On jest Luke, a ona Leia. Jak w Gwiezdnych Wojnach, prawda? I właściwie to ma jakieś znaczenie.
Oboje kochają filmy. Oboje uwielbiają tworzyć. Oboje są inni.
Ludzie postrzegają go jako chłopaka z blizną. Chłopaka, za którym zawsze stała jedna osoba, przez którą prawdopodobnie był tak bardzo samotny. A teraz jej mnie ma.
Przynajmniej na razie.
Luke z jednej strony cieszy się z tego, że jego brat po dwóch latach więzienia wreszcie wychodzi na wolność, ale jednocześnie jest piekielnie przestraszony i ma wrażenie, że wiele się od tego momentu zmieni. Że on sam nie będzie w stanie tego udźwignąć, nawet jeśli uzna że jest na to gotowy.
Więź z Leią jest dla niego kojąca w tak trudnym momencie jego życia. Jednak zmiana otoczenia wpływa też na na niego - odsuwa się od przyjaciół i przekracza coraz to niebezpieczniejsze granice. Chwilami jest mu tak trudno, że przestaje w ogóle nad sobą panować i pada parę słowa za dużo. Parę ciosów za wiele.
W uporządkowaniu tego bałaganu pomaga mi notatnik, który regularnie prowadzi.
To spis jego myśli. Jego i jego bliskich. To jego pomysły, jego wspomnienia, jego lęki. Cały on na paru kartkach papieru.
I, choćby chciał, nie może ich wyrwać.
Zachodzą kolosalne zmiany w jego domu po tym, jak Marc wraca na "stare śmieci". Jego nie przepadający za sobą rodzice nagle zaczęli się dogadywać, jego brat czuje się jakby nigdy nic się nie stało, a on sam jest jakby duchem w miejscu, które do tej pory było mu najbliższe.
Do tego najgorsze nie mija, tak jak się tego spodziewali.
Pojawiają się nowe problemy, Luke poznaje nowe twarze ludzi, których uważał że znał, a to co uważał za stabilne, zaczyna się niebezpiecznie chwiać...
Są sprawy, z którymi ten chłopak nie potrafi sobie poradzić.
To po prostu zbyt wiele. Zupełnie tak, jakby cały świat spadł nagle na barki dziecka, które chciało tylko zacząć od nowa budować mur z klocków, które ktoś porozrzucał po jego pokoju.
Poróżnia się z przyjaciółmi i rodziną. Poróżnia się z Leią. I zostaje zupełnie sam...
I kiedy ma wrażenie że nic nie da się już z tym zrobić, kiedy to zawala się powoli na jego głowę, on, jego brat, ten facet, którego boją się ludzie z miasta, nagle staje się jedyną odpowiedzią na te wszystkie pytania. Luke uważał go za kotwicę, za ciężar, ale czasami chyba musimy zejść na dno. Oczywiście po to, by się z niego wybić.
Czy ta bolesna rana kiedykolwiek się zabliźni? I czy chłopcy będą umieli spojrzeć na siebie tak jak przedtem?
Jak skończy się ten film? I jaką rolę odgrywa w nim Luke?
Sądziłam, że się na tym przejadę. Sądziłam, że nie trafiłam. Sądziłam, że będę żałować.
Okropny błąd.
Dawno nie czytałam tak wartościowej, tak mądrej i wciągającej książki z tej kategorii. Naprawdę. I muszę powiedzieć że, jak na razie, ta powieść góruje na mojej wakacyjnej liście.
Bo znalazłam tu wszystko, czego szukałam, a nawet więcej.
Nie mogłam nadążyć za tempem, w jakim to wszystko się rozgrywało. Nie odkładałam telefonu, bo ciągle uwieczniałam te złote myśli, o których chcę pamiętać. I myślę że to przeznaczenie, że trafiłam na tę książkę.
Mogłoby się wydawać, że trochę wyolbrzymiam...
Ale, przysięgam, mówię to z jak największym przekonaniem: to nie było przeciętne. To nie była zwykła młodzieżówka.
To była wycieczka po umyśle zagubionego i inteligentnego chłopaka, który co dnia musiał nieść na sobie niewyobrażalny ciężar. To pamiętnik nastolatka, który potrzebuje pomocy i pragnie po prostu wyrwać się z powinności i przerażającej rzeczywistości choć na moment.
To książka o rzeczach, z którymi my sami nie dajemy sobie rady. O tym, z czym niejednokrotnie nie potrafimy się zmierzyć. O ludziach, których mijamy na ulicach, o ludziach których myślimy że znamy.
To my jesteśmy reżyserami własnego życia. My i nikt inni. My odpowiadamy za to kto w nim zagra i za to, jaką my w nim odegramy rolę. My rządzimy kwestiami, to my wybieramy miejsca i to my układamy słowa w zdania.
Ciężko wyjaśnić czemu właśnie taki tytuł nadano tej książce. To trzeba po prostu przeżyć, zrozumieć, przeanalizować. Ale w skrócie zdradzę Wam, że tak było zawsze; że właściwie każda opowieść, również nasza, jest opowieścią o miłości. Bo zawsze chodzi o miłość.
"Zwyczajna opowieść o miłości" to historia o marzeniach, które nie raz wydają się nam strasznie odległe. O poświęceniach i walce nie tylko z innymi, ale i z samym sobą. O wybaczaniu i o błędach. To książka o przyjaźni, którą łatwo stracić, ale trudno zyskać. O złu i o dobru. I o granicy, która je dzieli.
NADzwyczajna opowieść o miłości.
- Książkomaniaczka
Komentarze
Prześlij komentarz