"Kiedy wszystko najpierw prześwietlasz, tracisz naturalność, prawdę o tym, kim jesteś".
Chcecie krótkich recenzji na temat. Zapewne, jeśli już jakimś cudem tu trafiliście, liczycie na coś, co do Was trafi. A ja postaram się Wam to dać.
Myślałam o tym, jak zacząć. Właściwie to wciąż nie wiem. Niezależnie od tego co napiszę, coś zawsze mi umknie, albo czegoś będzie nadmiar.
"Chemia naszych serc"... Warto żeby o tym dziś się wypowiedzieć.
Niewiele mam do przekazania na początek. Po pierwsze - nie dajcie się zwieść tytułowi. Po drugie - nie liczcie na dramatyczne love story. Po trzecie - po prostu przez to przejdźcie. Bo czytanie tej powieści było dla mnie samą przyjemnością. To były zaledwie godziny, a przy tym kilka uśmiechów, wzruszeń i chwil na rozmyślenia.
Coś, co warto zauważyć.
"Henry Page nigdy nie był zakochany. Jako beznadziejny romantyk, wyobraża sobie to słynne kołatanie serca, miłość w stylu „nie mogę jeść, nie mogę spać” i ma nadzieję na właśnie taki obrót wydarzeń – mimo że jeszcze żadna z tych rzeczy mu się nie przytrafiła. Zamiast tego był szczęśliwy skupiając się na swoich ocenach, dostaniu się do college’u z Ligi Ivy i w końcu na zostaniu redaktorem szkolnej gazetki. Ale wtedy, do jego klasy weszła Grace Town i Henry już wiedział, że od tego momentu wszystko zacznie wyglądać inaczej.
Grace zdecydowanie nie jest typem wymarzonej dziewczyny Henry’ego – chodzi z laską, nosi męskie, za duże ciuchy i wygląda tak, jakby rzadko widywała się z prysznicem. Ale kiedy Grace i Henry zostają wybrani, aby razem pracować nad szkolną gazetką, chłopak z dnia na dzień czuje się coraz bardziej zauroczony. To oczywiste, że Grace coś się kiedyś przytrafiło, ale to sprawia, że dla Henry’ego jest jeszcze piękniejsza. Nie chce niczego więcej niż pomóc się jej poskładać na nowo.
To nie jest typowa historia o chłopaku, który spotyka dziewczynę. Wspaniały debiut Krystal Sutherland to łamiąca serce opowieść, która stanowi przypomnienie o słodko-gorzkiej pierwszej miłości".
Kiedy widzi ją po raz pierwszy, wcale nie błyszczy. Nie wygląda jak dziewczyna z magazynu o modzie. Lśniące i piękne włosy zastąpiły nierówno ścięte końcówki, zwiewną sukienkę - stare męskie ubrania, a makijaż - pot. To właśnie Grace Town.
Ale mimo tego, mimo tej warstwy tajemnic i chłodu, coś go do niej ciągnie.
Może to nie jest jakaś miłość od pierwszego wejrzenia, ale to zdecydowanie coś więcej niż zwykłe zainteresowanie. Ona jest kimś, kogo Henry szukał. Jego bratnia dusza, choć pełna przeciwieństw, tak bliska.
Jego zauroczenie nową uczennicą wplata się w jego plany na przyszłość.
Prowadzi on bowiem gazetę szkolną, o co starał się od dwóch lat. To nie lada wyzwanie, ale pojawienie się Town totalnie zbija go z tropu. I, mimo ostrzeżeń przyjaciół, brnie w przepaść razem z kimś, kogo uważa, że zna.
Wspólna praca sprawia, że Henry może spędzać ze swoim obiektem westchnień więcej czasu. I to się wkrótce w coś przerodzi, ale...
Właśnie. To nie jest historia o zwykłej młodzieńczej miłości, pamiętacie?
Z czasem jej urocze dziwactwa stają się przerażającymi zachowaniami. Grace skrywa tajemnicę, która może zburzyć nie tylko jej, ale również świat chłopaka. To, dlaczego kuleje. To, dlaczego tak wygląda. Ten samochód, te miejsca, te słowa. Czy to możliwe, by zakochać się w kimś tak bardzo, żeby nie zwracać uwagi na te dawno wzniesione mury?
Jej życia może nie dać się już naprawić. Tragedia, która ją spotkała ją pochłonęła i to zdecydowanie za wiele.
On jest jej ostatnią deską ratunku. Pytanie tylko, czy ona postanowi się jej chwycić...
Cóż mogę rzec? Trzeba przyznać, że nie tego się spodziewałam.
Ten mój długi przestój czytelniczy trwał i trwał i nie sądziłam, że "wrócę do siebie" tak szybko. Bo to szybko, w porównaniu z tytułami wakacyjnymi.
Miałam nadzieję na coś lekkiego. Na coś z serii "dla nastolatków', z czym mniej więcej się utożsamię. I uznajmy, że to otrzymałam.
"Chemię naszych serc" poleciła mi przyjaciółka (DZIĘKI PAULA!) zaznaczając, że sporo tu przekleństw, alkoholu i etc. Ale po przeczytaniu stwierdzam, że nie więcej niż w przeciętnej powieści tego typu.
To, co mnie urzekło, to te wszystkie nawiązania. Wszechstronna wiedza bohaterów, porównania, przy których czasami mogłam się uśmiechnąć. Filmy, seriale, książki... Dla każdego coś dobrego.
I styl.
Wiem, że już nieraz porównywałam autorów do Greena (choć jego ciężko przebić), no ale prawda jest taka, że podobnie mi się to czytało - ze względu na budowę, język, a nawet podobną czcionkę, chociażby numeracji stron :P.
Skromnie powiem, że trzeba mieć dystans do takich książek. Niektórych może oburzyć bezpośredniość, z jaką porusza się niektóre sprawy w "Chemii naszych serc", ale to nic innego jak chilloutowy start.
Taki dobry start po przerwie.
- Książkomaniaczka
Ale mimo tego, mimo tej warstwy tajemnic i chłodu, coś go do niej ciągnie.
Może to nie jest jakaś miłość od pierwszego wejrzenia, ale to zdecydowanie coś więcej niż zwykłe zainteresowanie. Ona jest kimś, kogo Henry szukał. Jego bratnia dusza, choć pełna przeciwieństw, tak bliska.
Jego zauroczenie nową uczennicą wplata się w jego plany na przyszłość.
Prowadzi on bowiem gazetę szkolną, o co starał się od dwóch lat. To nie lada wyzwanie, ale pojawienie się Town totalnie zbija go z tropu. I, mimo ostrzeżeń przyjaciół, brnie w przepaść razem z kimś, kogo uważa, że zna.
Wspólna praca sprawia, że Henry może spędzać ze swoim obiektem westchnień więcej czasu. I to się wkrótce w coś przerodzi, ale...
Właśnie. To nie jest historia o zwykłej młodzieńczej miłości, pamiętacie?
Z czasem jej urocze dziwactwa stają się przerażającymi zachowaniami. Grace skrywa tajemnicę, która może zburzyć nie tylko jej, ale również świat chłopaka. To, dlaczego kuleje. To, dlaczego tak wygląda. Ten samochód, te miejsca, te słowa. Czy to możliwe, by zakochać się w kimś tak bardzo, żeby nie zwracać uwagi na te dawno wzniesione mury?
Jej życia może nie dać się już naprawić. Tragedia, która ją spotkała ją pochłonęła i to zdecydowanie za wiele.
On jest jej ostatnią deską ratunku. Pytanie tylko, czy ona postanowi się jej chwycić...
Cóż mogę rzec? Trzeba przyznać, że nie tego się spodziewałam.
Ten mój długi przestój czytelniczy trwał i trwał i nie sądziłam, że "wrócę do siebie" tak szybko. Bo to szybko, w porównaniu z tytułami wakacyjnymi.
Miałam nadzieję na coś lekkiego. Na coś z serii "dla nastolatków', z czym mniej więcej się utożsamię. I uznajmy, że to otrzymałam.
"Chemię naszych serc" poleciła mi przyjaciółka (DZIĘKI PAULA!) zaznaczając, że sporo tu przekleństw, alkoholu i etc. Ale po przeczytaniu stwierdzam, że nie więcej niż w przeciętnej powieści tego typu.
To, co mnie urzekło, to te wszystkie nawiązania. Wszechstronna wiedza bohaterów, porównania, przy których czasami mogłam się uśmiechnąć. Filmy, seriale, książki... Dla każdego coś dobrego.
I styl.
Wiem, że już nieraz porównywałam autorów do Greena (choć jego ciężko przebić), no ale prawda jest taka, że podobnie mi się to czytało - ze względu na budowę, język, a nawet podobną czcionkę, chociażby numeracji stron :P.
Skromnie powiem, że trzeba mieć dystans do takich książek. Niektórych może oburzyć bezpośredniość, z jaką porusza się niektóre sprawy w "Chemii naszych serc", ale to nic innego jak chilloutowy start.
Taki dobry start po przerwie.
- Książkomaniaczka
Komentarze
Prześlij komentarz