Kim my jesteśmy by stąpać po ziemi zalanej ich krwią?
Nigdy nie przepadałam za literaturą wojenną, w ogóle za rozlewem krwi. Może to dlatego nigdy wcześniej nie czytałam. Może źle do tego podchodziłam.
Z bólem w sercu muszę więc przyznać, ze książka o której dziś napiszę, jest pierwszą lekturą tego typu jaką miałam w rękach. Poważnie. I, wierzcie mi, nie było łatwo.
Skłamałabym gdybym powiedziała, że się do niej zmuszałam. Jako uczennica szkoły gimnazjalnej tak naprawdę ciąży na mnie ten obowiązek, tylko że tu nie czułam tego nacisku, nie miałam w głowie znanego mi już kotłującego się strachu przed niezaliczeniem. Prawdę mówiąc, nie obchodziło mnie co powiedzą o tym znajomi czy ktokolwiek inny - czas z tą książką był mój, a te miejsca - moim miejscem. W mojej głowie.
Zawsze ciężko mi szło z historii, ale jeśli chodzi o historię Polski, gdzieś głęboko we mnie iskrzyło to zainteresowanie, a szczególnie zainteresowanie powstaniem warszawskim, o którym już niedługo też będę tu pisać. W tym momencie jesteśmy na pierwszej wojnie światowej. Jest rok 1939...
Alek, Zośka i Rudy. Ci trzej chłopcy właśnie ukończyli szkołę. Cali w skowronkach, biegną świętować razem rówieśnikami.
Oni jeszcze się nie znają za dobrze. Nie myślą o sobie jak o kimś, za kogo mogliby oddać życie. Mają inne poglądy, patrzą w inne strony, ich znajomość ogranicza się do krótkich rozmów, choć z początku Alek i Rudy uchodzą za najlepszych przyjaciół, którymi bezsprzecznie i tak się staną.
Wokół czuć już atmosferę wojenną. Ci młodzi ludzie nie wiedzą jeszcze, że pokrzyżuje ona ich plany.
Więc to się dzieje.
Setki ludzi upada pod ciężarem kul wbitych w samo serce, niebo staje się jakoś bardziej szare, a ulice puste. Niemcy mają stolicę za własność. Kto by się spodziewał, że d z i e c i, bo przecież nimi byli ci chłopcy, zdołają wszcząć rewolucję?
Początki buntu są naprawdę trudne, tym bardziej, że drużyna Buków stąpa po naprawdę niepewnym gruncie. Małe występki z czasem przeradzają się w sabotaż, a ten - w zemstę. Oni już wiedzą, że to wcale nie jest stan przejściowy, w co tak bardzo wierzyli.
"Inny był teraz błysk ich oczu".
Z miesiąca na miesiąc się zmieniali. Wróg wytaczał coraz większe artylerie, wobec których oni zdawali się być bezradni. Jednak mały ruch przerodził się w wielką organizację, a ta niszczyła Niemców od środka...
I tak to się zaczęło - nierozerwalna więź połączyła tę trójkę - i nie tylko! Choć pot zalewał im czoła, i choć krew sączyła się im z ran - oni zawsze z uśmiechem dążyli do zwycięstwa. Nie było dnia zwątpienia. Nigdy.
Jednak jutro niepewnym jest, jak to powiedział autor. Nie było pewne dla nich. Akcje przynosiły coraz więcej ofiar. Przestały to być "przepychanki". Zewsząd czuć było i widać, że oni naprawdę walczą. Że to naprawdę wojna.
Jednak niezależnie od wysiłku, nawet jeśli zwycięstwo zostanie po naszej stronie, chłopcy polegną w tej walce. Jak i kiedy? Czy polegną samotnie, czy z bliskimi przy sobie? Jak wielkie znaczenie mają ich nazwiska?
O tym w "Kamieniach na szaniec".
Krew, pot i łzy. Oto co przelano za to, bym mogła dziś o tym pisać.
Nie wiem co mogłabym powiedzieć. Nie wiem czy użyję odpowiednio dobranych słów, bo już kiedy czytałam "Kamienie...", zapierało mi dech w piersi. Powiem więc co czułam. Powiem co dla mnie, dla piętnastoletniej zwykłej dziewczyny, znaczy ta książka.
Przede wszystkim, nikt nie powinien traktować tej pozycji jako obowiązek. Przysięgam, że jeśli tak właśnie to potraktujecie, nigdy nie odniesiecie tych ran, które ja odniosłam i niezależnie od tego jak źle i mało zachęcająco to brzmi - moi drodzy, warto je odnieść. Bo jeśli nie dacie sobie tymi słowami przestrzelić serca, nie ma sensu byście próbowali je zrozumieć. Gwarantuję, że tego nie poczujecie.
Jak już wspomniałam, początki były trudne, bo to mój pierwszy raz z czymś takim "z tej półki". Bardzo starałam się wczuć, "wysłuchać" tych ludzi, pozwolić mojej wyobraźni zobrazować sobie te miejsca i te ich twarze.
Nie umiałam.
Nie umiałam, bo jak mogę wyobrazić sobie coś tak niewyobrażalnego? Jak zagłuszyć strzały i krzyki w głowie po przeczytaniu tak dramatycznych scen?
Pamiętam, a pamiętam, bo było to parę godzin temu, że płakałam. Nie roniłam łez, płakałam. Płakałam za tymi chłopcami, za moimi przyjaciółmi, za ich przeszłość i za moją przyszłość, którą mi zagwarantowała ta z pozoru zwykła trójka ludzi. Odłożyłam "Kamienie..." na bok, by dać sobie czas. Przysięgam, że dawno tak nie cierpiałam podczas lektury, oczywiście w pozytywnym sensie.
Mam przed oczami obraz złączonych dłoni chłopców, kiedy jeden z nich konał. Widzę krwawiącą ranę innego z nich, leżącego na ziemi i walczącego o dumę. Widzę te puste oczy, które pragną zobaczyć przyjaciela.
Widzę wybite szyby. Widzę ich uśmiechy. Słyszę ich płacz i to, jak wybuchają granaty, Jak oni śpiewają, a zaraz jak krzyczą ludzie. (Tu przerwałam, przepraszam, emocje wzięły górę).
I zadaję sobie wiele pytań: Czym zasłużyłam by być tu zamiast nich? Jak, pomimo serca przebitego przysłowiowym sztyletem, potrafili podnieść broń? Jak zdobyli się na te wielkie czyny?
Przelałam wiele łez na te kartki. Uznałam, że to w porządku wobec chłopców by ich opłakiwać. Uważam, że ich imiona, przecież niewiele różniące się od tych naszych, warto znać i podawać dalej. Bo ich historia nas ukształtowała. Ich życie, choć krótkie, pokazało nam, jak walczyć z nieuniknionym i jak wyjść z tej walki z podniesionym czołem z myślą: "zrobiłem to. Zrobiłem wszystko, co mogłem zrobić".
To nie tylko opowieść o wojnie. To opowieść o Zośce, Rudym i Alku - o przyjaciołach, którzy wchodząc w dorosłość, dobyli broni. To opowieść o losach tysięcy ludzi, którzy nie chcieli siedzieć bezczynnie w obliczu śmierci. To dzieło, które pokazuje jak naprawdę powinna wyglądać przyjaźń i odwaga. Wielka, kolosalna wręcz odwaga. Historia o tym, jak powstać z kolach.
"...o ludziach, którzy potrafią pięknie umierać i PIĘKNIE ŻYĆ".
- Książkomaniaczka
Komentarze
Prześlij komentarz