" - A co to znaczy normalna?
- Pewnie bez autyzmu.
- A może to właśnie tacy ludzie są normalni, a my mamy jakieś zaburzenia? (...)
- Wszyscy jesteśmy inni.
- No właśnie.
- Normalni inaczej".
Po bardzo długim miesiącu nieczytania wracam z pozoru lekką, lecz zjawiskową powieścią jaką jest "Normalni inaczej" autorstwa Tammy Robinson. Chciałabym potrafić powiedzieć, dlaczego akurat tym przełamuję swoją ciszę na bloggerze, ale nie umiem. Po prostu sama jej zapowiedź mnie urzekła i nie będę kłamać - przez pewien moment straciłam w nią wiarę. Ale o tym trochę później.
Życie Maddy od lat przebiega bez zmian - wypady z rówieśnikami, imprezy, szkoła... to nie jej bajka. Nie, kiedy ma na głowie chorą siostrę, którą trzeba się zająć. Dziewczyna nie wyobraża sobie bez niej życia, dlatego rezygnuje z zabawy, już nie wspominając o miłości. Mimo że bywa trudno, bardzo stara się pomóc i jej dom rodzinny to miejsce, o którym niejeden by marzył.
Na przykład Albert.
Albert też nie ma łatwo. Pracuje w stajni, ciężko. Stara się udowodnić surowemu ojcu, że nie jest nieudacznikiem, za jakiego go uważa. Jego brat też nie jest lepszy, wsparcie daje mu jedynie jego matka, która całe dnie spędza w pralni w obawie przed wybuchem męża. Nie ma siły się mu postawić.
Ta dwójka to dwa różne światy, ale zasadniczo wiele ich łączy.
Kiedy wreszcie się spotykają, Maddy podchodzi do niego z dystansem. Bardzo dużym dystansem.
Ale on zdaje się rozumieć - to, dlaczego Maddy nie ma nigdy czasu, dlaczego nigdy nie mógłby być u niej na pierwszym miejscu. Do tego jest bardzo pewny siebie, uroczy i silny w postanowieniu. Lubi Bee, siostrę Maddy, a to w ogóle jej imponuje. Bo nie każdy rozumie, a on tak po prostu się pojawił i wie, czego jej trzeba.
Przyjaźń powoli przeradza się w coś więcej, jak można było się tego spodziewać. Tylko że początkowo piękny związek zaczyna się sypać, kiedy pojawiają się większe przeszkody. Inne plany i środowisko to problem, z którym jednak oboje starają się walczyć.
A potem jedno z nich podejmuje decyzję, która może wszystko zmienić.
Zrównać to, co wybudowali z ziemią. Sprawić, że ktoś straci coś ważnego. Kazać czekać na coś, co może nigdy nie nadejść,
Ale "jeśli nie złamie ci serca, to nie miłość..." Prawda?
"Opowieść o miłości, nadziei i marzeniach. O poświęceniu, bólu i śmierci. Dla każdego, kto pokochał "Gwiazd naszych wina" i "Zanim się pojawiłeś"."
Tak. Fanka Johna Greena, zgłaszam się.
A tak na poważnie... Kurczę, nie wiem, co mogłabym powiedzieć. Może rozwinę po prostu myśl, którą zaczęłam wcześniej...
Książka z początku wydawała się... zwykła. Wiecie, co mam na myśli? Szybko się ją czytało, ma się wrażenie, że to lektura na jeden wieczór - i tak było. Więc leciałam od kartki do kartki, chłonąc tę młodzieńczą miłość i trudności, z jakimi zmagali się bohaterowie. Starałam się zrozumieć i poukładać wszystko w całość i powiem Wam, że całkiem nieźle mi to szło.
A potem pojawił się ten moment, dosłownie mniej niż sto stron (może pięćdziesiąt) przed końcem książki. On mówi, że będzie dobrze, ja mu wierzę, a w następnym rozdziale... autorka łamie mi serce.
Dlaczego? Niestety, nie mogę się tym z Wami podzielić. Chciałam jedynie wspomnieć, że faktycznie zauważyłam tu podobieństwo do "Gwiazd naszych wina", a nawet do "Zanim się pojawiłeś". Coś dzieje się tak szybko, że ma się wrażenie, iż niedługo dobiegnie końca i nagle... niespodzianka.
Pamiętam, że z powieścią Johna było dokładnie to samo. Wystarczyło zdanie, by mnie rozbroić.
Budowałam sobie pancerz przez całą powieść wiedząc, że ten moment nadejdzie już niedługo. Było wiele okazji, a potem to nastąpiło tak niespodziewanie. Ze łzami w oczach kończyłam czytać historię, w którą straciłam wiarę i żałowałam, że nie umiałam jej podtrzymać. Nie chciałam, by tak mną wstrząsnęło, ale delikatnie kiełkowało we mnie wrażenie, że zakończy się to pospolicie, tak przewidywalnie. A jednak.
Ta książka to pozycja, po którą powinien sięgnąć każdy, kto szuka czegoś pozornie lekkiego, co chciałby zapamiętać. Bo ja będę pamiętać. A poza tym, dowiedziałam się sporo rzeczy. Sami bohaterowie wzbudzają sympatię (nie Colin :)). Bo "Normalni inaczej" to nie tylko wzruszająca opowieść o miłości. To opowieść o sile i o walce, którą wielu ludzi musi toczyć. O chorobie, z którą nie można wygrać, ale można próbować ją zrozumieć. O tolerancji i akceptacji, o silnej woli i wierze, że lepsze jutro nadejdzie. O łamaniu ograniczeń i smakowaniu życia tak, jak na to zasłużyło i powinno być smakowane.
Historia o ludziach normalnych inaczej.
- Książkomaniaczka
Komentarze
Prześlij komentarz