"Wielkiemu umysłowi nic nie wydaje się nieistotne".
To była moja pierwsza styczność z "papierowym" Sherlockiem Holmesem. Zwykle przeraża mnie myśl, że coś ciągnie się przez tyle tomów. Przyznaję, że jestem nietrwała w większości historii, które trwają i trwają, nawet jeśli mi się podobają. Bo zwykle coś gubią i robi się gorzej, co mnie zraża. Ale istnieje powód, ku któremu zdecydowałam się na tę książkę.
Byłam oczarowana Benedictem Cumberbatchem, który był odtwórcą znanego na całym świecie detektywa w kultowej ekranizacji Arthura Conana Doyle'a. Wraz z Martinem Freemanem zrobili kawał dobrej roboty i ostatecznie właśnie to przekonało mnie do zakupu całej serii naraz.
Nie podejmowałam jeszcze tak śmiałych decyzji jeśli chodzi o zawierzanie nowościom wydawniczym (nowościom w znaczeniu, że dla mnie to coś, czego wcześniej nie znałam). Pokochałam jednak ironię, ten humor i głębię, która biła z ekranu, kiedy oglądałam to przez długie godziny. I pamiętam, że chciałam więcej, choć jednocześnie byłam świadoma, że każdy z nas może dopisać zakończenie jakie tylko pragnie - i w tym tkwi cała magia.
Pomyślałam, wtedy, kończąc Sherlocka, że muszę wejść w to od nowa, zobaczyć to z innej perspektywy, a tak się składa, że całkiem lubię czytać. :)
Zatem oto jestem z recenzją "Studium w szkarłacie" pierwszego tomu serii, którą czuję, że pokocham.
Doktor John Watson to weteran wojenny, który potrzebuje nieco ograniczyć swoje wydatki. W tym celu zaczyna poszukiwać nowego zakwaterowania.
Spotyka się z dawnym znajomym, który rzuca coś o niejakim Sherlocku Holmesie, który zmaga się z podobnym problemem. Ostrzega jednak, że potencjalny współlokator może okazać się dla niego niepojęty i nieco... osobliwy. Jednak mężczyzny to nie zraża.
Tak właśnie splatają się losy tej dwójki.
Sherlock Holmes wykazuje się niezwykłą precyzją w pracy, której właściwie nikt nie potrafi dobrze nazwać. Bywa wybuchowy, ale jest też nadzwyczaj inteligentny. Znudzonemu Watsonowi imponuje umysł nowego towarzysza, to, jak daleko sięgają jego granice. Ponieważ, doprawdy, pan Holmes nie jest jak ludzie, których doktor Watson do tej pory poznawał.
I do tego wydaje się wiecznie znudzony sprawami, które nie zasługują na to, by detektyw zakrzątał tym sobie głowę.
Jednak sprawa morderstwa, z którą tym razem zwraca się do Holmesa policja, wydaje się nader interesująca. Wspólnie z Johnem Watsonem podejmują się rozwiązania zagadki.
Podczas niezwykłych poszukiwań mordercy, doktor dokładnie analizuje działanie detektywa. Wygląda na to, iż został obdarzony nadzwyczajnym darem dedukcji, który niejednego zadziwia, przeraża, a czasami nawet irytuje. Holmes zwraca uwagę na szczegóły, o których nikt inny by nie pomyślał i być może w tym tkwi jego sekret.
Sprawa z morderstwem napawa detektywa nadzieją, iż ponownie zagra w grę, w którą tak bardzo lubi grać. Tymczasem ginie kolejna osoba.
Słowo RACHE namazane krwią, tajemnicza obrączka, drabina... to wszystko doktora Johna intryguje, a Sherlocka nakręca do działania.
A jeśli morderca okaże się sprytniejszy od niego? Czy Sherlock Holmes poradzi sobie z inteligentnym mordercą zawierzając jedynie swojej intuicji?
Kiedy tylko wzięłam pierwszy tom w dłoń, na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech.
Ci bardziej spostrzegawczy zauważyli, że nawet kontury twarzy okładkowego Sherlocka są podobne do rysów twarzy Benedicta. Wspominam o nim po raz drugi, ponieważ nie mogę się nadziwić, jaki wspaniały z niego aktor. Sprawdźcie sobie. :)
Ale o serialu kiedy indziej. Postanowiłam, że zrobię osobny wpis na porównanie i analizę ekranizacji i całej serii naraz - pewnie jak skończę ostatni tom.
Co do książki...
Sądziłam że, jak to bywa w książkach detektywistycznych, akcja będzie rozwijać się w nieskończoność. A tymczasem to działo się dynamicznie, tak szybko, że niemal zapragnęłam zatrzymać się na chwilę. Niektórzy mogą sądzić, że to źle, że to za krótko by pojąć rozumowanie głównego bohatera. Ja Wam mówię - nigdy nie pojmiecie dlaczego dla niego czarne jest białe, a białe jest czarne. Oczywiście w przenośni.
Niesamowitym doświadczeniem było pobieranie nauk od samego mistrza dedukcji. Poznawanie jego pięknego, obszernego umysłu. Choć niezrozumiałego, niezwykle wspaniałego. I patrzenie na świat jego oczami.
Myślę, że gdybym wcześniej nie obejrzała go na ekranie, trudniej byłoby mi to wszystko zrozumieć. Ale im dłużej o nim czytam, im lepiej poznaję jego dziwny humor i ironię, wraz z ekscytacją, jaka towarzyszy mu przy rozwiązywaniu spraw, czuję, że jestem w stanie pokochać tę historię. I wracać do niej, polecać ją i dobrze wspominać.
Pierwszy tom to jedynie przedsmak tego, co czeka mnie już niedługo. A jestem pewna, że Arthur Conan Doyle nie da mi zapomnieć o postaciach, które z taką starannością wykreował.
Nie mogę się doczekać.
- Książkomaniaczka
Komentarze
Prześlij komentarz