"Płakanie jest czymś szlachetnym, gdy nie jest samolubne. Ból przychodzi z zupełnie innego miejsca - z przestrzeni dookoła serca, przy żebrach - w ciągłym napływie rozpaczy".
Mnie z czytaniem idzie ostatnio opornie i coś czuję, że akurat ta powieść na złamanie tego okropnego przestoju była złym wyborem.
Bo nie jest ani lekka ani przyjemna pod wieloma względami.
Sięgnęłam po coś, co wydawało mi się dosyć dzisiejsze, po coś problematycznego, ale realnego.
Z tym że realizm "W skali..." był nie tyle przesadny, co drastyczny - chociaż tak to już z rzeczywistością bywa, że nie jest ona za kolorowa...
Powinnam była się spodziewać uderzenia w samo sedno problemu, a jednak uznałam, że uda mi się przebrnąć przez to dużo szybciej niż mogłoby się wydawać. To w końcu niecałe trzysta stron...
Właściwie o czym?
"Niezwykle prawdziwa, poruszająca historia o mrocznych stronach osobowości, przyjaźni i wybaczeniu samemu sobie.
Po próbie samobójczej siedemnastoletnia Tamar trafia do szpitala psychiatrycznego dla nastolatków. Dziewczyna przez lata się samookaleczała, zmagała się z ogromną nienawiścią do samej siebie i próbowała topić rozpacz w alkoholu. W trakcie pobytu poznaje wiele osób z różnymi chorobami. Zaprzyjaźnia się zwłaszcza z dwójką z nich: Jasperem, chłopakiem, który ma anoreksję, oraz Elle – nastolatką z chorobą afektywną dwubiegunową. W szpitalu nieustannie musi tam odpowiadać na pytania lekarzy: Dlaczego zaczęła się samookaleczać? Co sprawiło, że zaczęła się nienawidzić? Jak się czuje, w skali od 1 do 10? Jest jednak jedno najważniejsze pytanie, na które Tamar nie jest w stanie odpowiedzieć nawet samej sobie: czy jest winna śmierci swojej przyjaciółki Iris?"
Czyli tak jak wspomniałam - nic łatwego.
To, co rzuca się w oczy już od samego początku (i mogę to powiedzieć już teraz) to prostota. Bo pomimo tego, że poruszany temat nie jest jednym wielkim ogólnikiem, a całą serią pytań bez odpowiedzi, to książka sama w sobie jest prosta i niewiele wymaga od czytelnika poza cierpliwością i stalowymi nerwami. Sceny bywają drastyczne, dlatego użyłam tego stwierdzenia (drastyczne dla osób, które miały z tym kontakt lub po prostu są nadmiernie wrażliwe).
Jednak żeby powiedzieć coś dobrego, mogę z ręką na sercu powiedzieć że jako nastolatka wiele już słyszałam o samookaleczniu się i dużo stron tożsamości widzi się na co dzień w różnych ludziach - pod względem psychologicznym, odnoszącym się do chorób czy zachowań, książka jest w porządku. Pomijając oczywiście fikcyjne zagrywki bohaterów, których nie chcę wypisywać by nie zdradzać fabuły.
Koniec końców to dosyć przykre, że znam zjawiska przedstawione w "W skali od 1 do 10" jako osoba stojąca z boku. Tak dzieje się z wieloma ludźmi, nie tylko z młodymi - nikogo problemy nie omijają szerokim łukiem.
To jednak pouczająca historia, choć tego sensu naprawdę trzeba się doszukać. Przechodzimy razem z bohaterką naprawdę trudne sytuacje, jesteśmy świadkami zaburzeń, które mają miejsce w jej głowie, śledzimy zachowania, które w rzeczywistości gdzieś tam na świecie ciągle mają miejsce.
Prosty język i zwięzłość dodatkowo pozwala młodym czytelnikom skupić się na sednie - na tym, o co autorce chodziło. Z tego co wyczytałam, wiem, że jest naprawdę młodą osobą, dlatego wierzę, że jeśli jeszcze coś napisze, to z czasem się ta zdolność pisania wyrobi. Jak na dzień dzisiejszy to dobry owoc piśmiennictwa w jej wydaniu.
"W skali od 1 do 10" - krótko i na temat o tym, o czym wielu nie ma odwagi powiedzieć...
Do zobaczenia wkrótce :)
- Dominika
Komentarze
Prześlij komentarz