"- Newton, ja chcę, żebyś uratował nasz świat.
Uśmiech Newtona nie zmienił się.
- Nathan, a warto go ratować?"
Po "451* Fahrenheita" od razu wiedziałam, że zapoznam się z całą resztą serii. Niepowiązane ze sobą, odpowiadają na podobne pytania i wysnuwają te same wnioski - czy dążymy do zniszczenia? I jak długo świat przetrwa w takiej kondycji?
"Człowiek, który spadł na Ziemię" tak naprawdę zaimponował mi samym opisem. Obcy na naszej planecie, całkowicie osamotniony, po drodze staje się jednym z nas. Ale przecież wszystko ma swoje konsekwencje.
I po raz kolejny dochodzę do wniosku, że to właśnie te krótkie historie - niby okrojone, a jednocześnie obszerne w niezwykle ważną treść - są najlepsze, jeśli szuka się sensu tego wszystkiego.
Jako człowiek, który żyje na Ziemi od samego początku, a czuje się równie samotny co przybysz z kosmosu...
Thomas Jerome Newton przybywa na Ziemię. Celem jego wizyty jest zdobycie wody, której dramatyczny brak jest przyczyną wymierania życia na jego rodzimej planecie. Korzystając ze swoich nadludzkich możliwości, szybko zaczyna zdobywać fortunę niezbędną do realizacji projektu. Niestety, sprawy się komplikują. Newton coraz bardziej zwleka z wykonaniem zadania. Niezwykle realistyczna opowieść o obcym na Ziemi – realistyczna na tyle, że staje się metaforą naszego własnego egzystencjalnego smutku i samotności.
I tu pojawia się mój problem, bo jak zwykle nie wiem jak miałabym zacząć swoją opinię. Naprawdę sporo tu kwestii, które należy poruszyć.
Na przykład to, że wbrew pozorom jestem prostym człowiekiem, a pomimo problematyki tej książki, jest ona pod każdego prostego człowieka napisana.
Czytanie jej to czysta przyjemność i naprawdę ciężko tu coś po drodze zgubić. Problem ten pojawia się gdzieś przy ostatnich czterech rozdziałach, kiedy to serce przybysza staje się nader ludzkie - i my, jako czytelnicy, możemy się z nim bardziej niż kiedykolwiek utożsamić.
Żeby zbyt wiele nie zdradzać, powiem tylko, że poczułam bardzo silną więź z bohaterem, nawet jeśli początki książki były trudne (choć zwalam to na swoje lenistwo). Przy końcu to mocno we mnie uderzyło i chwilę zajęło mi, by zdać sobie sprawę z tego, jak ważna była to lektura.
Przez cały ten czas śledzimy proces uspołecznienia się Newtona. On nie jest tutejszy, ale ma cel, ma swoją misję, która finalnie ma zaprowadzić go do domu - jednak obcy to przedłuża.
Zauważamy nasz świat z każdej możliwej perspektywy; od kolorowych barw, po te szare, które widujemy na co dzień. Newton wątpi w to, czy jest nadzieja na nasz ratunek. A jeśli ma rację? I co zamierza zrobić, kiedy już ukończy projekt?
Przez cały czas czytania tej książki czekałam na wielki finał, który w swojej prostocie stał się definicją mojego życia. Bo przecież nie można przez cały czas być silnym, prawda?
Nie można przez cały czas walczyć z człowieczeństwem i liczyć, że będziemy zawsze bezuczuciowi wobec świata, który nas krzywdzi i testuje, bez względu na to, czy jesteśmy z kosmosu, czy żyjemy na Ziemi od zawsze.
Przecież każdego świat traktuje tak samo.
Więc czy na pewno warto go ratować?
Książka jest oczywiście wartościowa, wzruszająca, ale przede wszystkim pouczająca. Ostatnie strony wywarły na mnie przeogromne wrażenie i będę ją ciepło wspominać. Na pewno zapoznam się z resztą serii tak szybko, jak to możliwe.
I to chyba najkrótsza wersja tego, co mam do powiedzenia. Tylko po to, by nie wylać zbyt wielu emocji na raz. Zatem oto moja opinia - krótka, ale szczera.
Z głębi serca.
Pozdrawiam i serdecznie polecam xx
- Dominika
Komentarze
Prześlij komentarz