"Tak trudno jest odejść - dopóki się nie odejdzie. A wówczas jest to najłatwiejsza rzecz pod słońcem".
Kiedy jeszcze nie za bardzo przepadałam za książkami, "Papierowe miasta" właśnie osiągały swój światowy fenomen. Później stało się tak, że zaczęłam pisać bloga, więc mocno wzbraniałam się przed ukochanym filmem wielu moich przyjaciół do momentu w którym nie przeczytam powieści. Bo John Green był dla niesamowitym autorem. Bo uważałam, że skoro to tak duże dzieło, należy mu się poświęcić i dać pierwszeństwo pierwotnej wersji.
I trochę mi przykro, że się aż tak przeliczyłam...
Więc po słowie wstępu, jeśli już tu dotarliśmy, wypada zaznaczyć, że ja do tej pory od Greena przeczytałam wszystko.
Od "ckliwych" według niektórych "Gwiazd naszych wina" po "Żółwie aż do końca". "Papierowe miasta" zostawiłam na sam koniec, gdyż nigdy nie nadarzyła się okazja, by po to sięgnąć, a koniecznie chciałam mieć swój egzemplarz.
Byłam zafascynowana początkiem lektury. To była jedyna niewiadoma od Greena, którą miałam. Byłam niemal pewna, że będzie się to czytać szybko i przyjemnie, tak jak zawsze to było.
Ale mam wrażenie, że fenomen tej książki jest niezasłużony.
Wiem, jak to brzmi i że to jedna z nielicznych wersji interpretacji, ale to była najbardziej bezcelowa, nużąca i ciągnąca się bez końca historia tego autora. Po pierwsze: nieodwzajemniona miłość i niesamowicie przesadnie zafascynowany bohaterką Margo chłopak, do którego dosłownie nic innego nie dociera. Po drugie: zakończenie zupełnie nie warte tego wszystkiego, przez co trzeba było przebrnąć. Ale jeśli mam przyznać, dopiero ta finalna podróż mnie naprawdę rozbawiła i zainteresowała - a to za sprawą bohaterów drugoplanowych, przyjaciół Q. On sam nie raz działał mi na nerwy.
I rozumiem, czego ludzie się doszukują w tej powieści. Z ręką na sercu przyznaję, że sama geneza papierowych miast jest niesamowita i piękna, niemal zadziwiająca i tajemnicza. Jednak głowni bohaterowie nie byli mi tak bliscy jak do tej pory postacie Greena. Zakładam, że gdybym przeczytała ją wcześniej, miałabym o niej inne zdanie, to prawie pewne. Ale mam za sobą już trochę książek, w szczególności młodzieżówek i po prostu to nie było to - nie dla mnie.
Cóż więcej mogę powiedzieć? To nie całkowita strata czasu, bo miało to swoje dobre momenty - ciekawe i pouczające. Jednak to nie jest to, co znałam do tej pory.
Co nie znaczy, że porzucam autora. Głęboko liczę na książki pokroju "Szukając Alaski", które wywołają we mnie tak istotne emocje jak kiedyś, kiedy zaczynałam swoją przygodę z czytaniem. Co do filmu "Papierowych miast" - pewnie jednak go obejrzę, wkrótce. Ale jeszcze nie dziś.
Pozdrawiam!
- Dominika
Komentarze
Prześlij komentarz