Najpierw usłyszałam o ekranizacji "Zawsze mieszkałyśmy w zamku". Po samej obsadzie i zarysie fabuły byłam gotowa zaryzykować - uwielbiam gotyckie filmy. O ile są dobrze zrobione, oczywiście.
Po seansie zdecydowałam, iż chciałabym poznać również powieść. Zobaczyć czym te dwie historie się ewentualnie różnią i czy to tak mocno będzie rzucać się w oczy, jeśli faktycznie te różnice będą. Dlatego dziś przychodzę do Was z recenzją i porównaniem jednocześnie...
Po obejrzeniu filmu miałam mieszane uczucia.
Miał klimat i wszystko to, co trzeba - tak przynajmniej mi się teraz wydaje. Do tego obsada też zrobiła swoje i w tym momencie, po przeczytaniu książki, jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie ta ekranizacja, to wcale bym tak tej powieści nie polubiła.
Po pierwsze - postacie.
Postać Constance, moim zdaniem, była w filmie postacią dużo lepiej rozwiniętą. Podobnie Charles, któremu w tej książce brakuje tego silnego charakteru bohatera ekranizacji. Sama Merricat natomiast była równie denerwująca w obu odsłonach, dlatego ciężko jest się jej przyczepić. Chyba aktorce należą się brawa za to, że odegrała swoją rolę tak dobrze, skoro wręcz znieść nie mogłam jej zachowania.
Po drugie - scenografia.
Wszystko to, co piękne w gotyku, to otoczenie. Stary dom/zamek, tajemnicze miasto, chata na odludziu. Rozumiem jak ciężko zobrazować to w książce, ale znam autorów, którzy sobie z tym poradzili. Tutaj nawet historia rodziny w oczach miasta i jego mieszkańców jest możliwie najbardziej ukrócona, a szkoda, bo już w pierwszych minutach filmu podejście ludzi do Constance i Merricat dużo robi.
Po trzecie - akcja i zakończenie.
Myślę, że kluczową sprawą dla tego wszystkiego była scena zaraz przed zakończeniem, tzn. konfrontacja. Jeśli nie znacie filmu, to może wydać wam się to trochę płytkie, ale w ekranizacji wszystko to jest kulminacją wrażeń i emocji tej historii. Jak dla mnie, zostało to zrobione bardzo dobrze. Zdaję sobie jednak sprawę że ta książkowa akcja jest taka jaka jest głównie z powodu narracji - bo narratorką jest Merricat, oczywiście.
No i w końcu to zakończenie.
Po obejrzeniu "Zawsze mieszkałyśmy w zamku", nie mogłam się doczekać tego, jak to zakończenie przedstawiono w książce. W zasadzie było proste, ale dobitne i symboliczne. W książce go... nie było.
Ostatnia scena była widocznie interpretacją scenarzysty, ale do tej pory uważam że to byłoby coś, tak zakończyć również powieść. Jednak pierwowzorem była wersja papierowa, więc tu nie da się nic zmienić ani być o to złym. Porównując jednak obie te interpretacje, zdecydowanie jestem za tą drugą.
"Zawsze mieszkałyśmy w zamku" jest dobrym, ale nie najlepszym gotykiem jaki czytałam. Muszę jednak przyznać, że poznanie tej historii wcześniej nieco mi rozjaśniło i po raz pierwszy jestem zadowolona z takiej kolejności zapoznawania się z daną opowieścią.
Polecam przeczytanie oraz obejrzenie, bo mam przeczucie, że jedno bez drugiego może wydać się nieco niekompletne...
- Dominika
Komentarze
Prześlij komentarz