Przejdź do głównej zawartości

"Zawsze mieszkałyśmy w zamku" - książka vs film

 


"Świat jest pełen okropnych ludzi".






Najpierw usłyszałam o ekranizacji "Zawsze mieszkałyśmy w zamku". Po samej obsadzie i zarysie fabuły byłam gotowa zaryzykować - uwielbiam gotyckie filmy. O ile są dobrze zrobione, oczywiście. 

Po seansie zdecydowałam, iż chciałabym poznać również powieść. Zobaczyć czym te dwie historie się ewentualnie różnią i czy to tak mocno będzie rzucać się w oczy, jeśli faktycznie te różnice będą. Dlatego dziś przychodzę do Was z recenzją i porównaniem jednocześnie...









"Merricat Blackwood wraz z siostrą Constance i wujem Julianem zamieszkują rodzinną posiadłość. Nie tak dawno temu rodzina liczyła siedmiu członków - do czasu, kiedy pewnej nocy do cukiernicy trafiła śmiertelna dawka arszeniku. Uwolniona od zarzutu morderstwa Constance wróciła do domu, gdzie Merricat robi wszystko, by uchronić ją przed natarczywością i wrogością miejscowej społeczności. Dni upływają w dosyć szczęśliwym odosobnieniu, aż pewnego dnia do posiadłości przybywa kuzyn Charles…"

OPIS POCHODZI OD WYDAWCY
















Nigdy nie odmawiam sobie dobrego gotyku. 

Lubię historie z dreszczem, które mają w sobie coś tajemniczego, coś niezwykłego i nienazwanego. Żeby czytać takie książki trzeba sobie pozwolić na złamanie pewnych barier, ponieważ są takie elementy, które nie pojawiają się w zwyczajnej literaturze zbyt często. 

Myślę sobie czasami, że autorzy powieści takich jak właśnie "Zawsze mieszkałyśmy w zamku" próbują możliwie jak najbardziej budować w oczach czytelnika bohatera, który niepewnie wkracza w pewny bieg wydarzeń i tym samym ulega zmianie. Pozostaje w nim jednak coś dziwnie niepokojącego.



Po obejrzeniu filmu miałam mieszane uczucia. 

Miał klimat i wszystko to, co trzeba - tak przynajmniej mi się teraz wydaje. Do tego obsada też zrobiła swoje i w tym momencie, po przeczytaniu książki, jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie ta ekranizacja, to wcale bym tak tej powieści nie polubiła. 

Po pierwsze - postacie.

Postać Constance, moim zdaniem, była w filmie postacią dużo lepiej rozwiniętą. Podobnie Charles, któremu w tej książce brakuje tego silnego charakteru bohatera ekranizacji. Sama Merricat natomiast była równie denerwująca w obu odsłonach, dlatego ciężko jest się jej przyczepić. Chyba aktorce należą się brawa za to, że odegrała swoją rolę tak dobrze, skoro wręcz znieść nie mogłam jej zachowania.

Po drugie - scenografia. 

Wszystko to, co piękne w gotyku, to otoczenie. Stary dom/zamek, tajemnicze miasto, chata na odludziu. Rozumiem jak ciężko zobrazować to w książce, ale znam autorów, którzy sobie z tym poradzili. Tutaj nawet historia rodziny w oczach miasta i jego mieszkańców jest możliwie najbardziej ukrócona, a szkoda, bo już w pierwszych minutach filmu podejście ludzi do Constance i Merricat dużo robi. 

Po trzecie - akcja i zakończenie. 

Myślę, że kluczową sprawą dla tego wszystkiego była scena zaraz przed zakończeniem, tzn. konfrontacja. Jeśli nie znacie filmu, to może wydać wam się to trochę płytkie, ale w ekranizacji wszystko to jest kulminacją wrażeń i emocji tej historii. Jak dla mnie, zostało to zrobione bardzo dobrze. Zdaję sobie jednak sprawę że ta książkowa akcja jest taka jaka jest głównie z powodu narracji - bo narratorką jest Merricat, oczywiście. 

No i w końcu to zakończenie. 


Po obejrzeniu "Zawsze mieszkałyśmy w zamku", nie mogłam się doczekać tego, jak to zakończenie przedstawiono w książce. W zasadzie było proste, ale dobitne i symboliczne. W książce go... nie było.

Ostatnia scena była widocznie interpretacją scenarzysty, ale do tej pory uważam że to byłoby coś, tak zakończyć również powieść. Jednak pierwowzorem była wersja papierowa, więc tu nie da się nic zmienić ani być o to złym. Porównując jednak obie te interpretacje, zdecydowanie jestem za tą drugą.


"Zawsze mieszkałyśmy w zamku" jest dobrym, ale nie najlepszym gotykiem jaki czytałam. Muszę jednak przyznać, że poznanie tej historii wcześniej nieco mi rozjaśniło i po raz pierwszy jestem zadowolona z takiej kolejności zapoznawania się z daną opowieścią. 

Polecam przeczytanie oraz obejrzenie, bo mam przeczucie, że jedno bez drugiego może wydać się nieco niekompletne...












- Dominika 




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wydawnictwo Insignis z nowymi premierami i pod nową nazwą? - co szykuje imprint, premiery i zapowiedzi

 

"Duma i uprzedzenie" - czyli klasyka gatunku

  "Człowiek w dramatycznej sytuacji nie zważa na etykietę przestrzeganą przez innych". Jane Austen to królowa romansu. Stworzyła klasyk, który po dziś dzień jest swego rodzaju wyznacznikiem dla wielu innych pisarzy i twórców historii miłosnych. A, jak wiadomo, z klasyką nie sposób się sprzeczać.  Nie obawiałam się w zasadzie niczego, a już na pewno nie tego, że autorka mnie zawiedzie. W tej sprawie się nie pomyliłam; historia Elizabeth była mi bliższa, niż z początku się spodziewałam że będzie. I do tej pory mocno nią żyję. Miłosne rozterki, rodzinne konflikty i kłamstwa... wszystko to za sprawą tytułowej dumy i uprzedzeń.  Jak daleko zaprowadzą one bohaterów? "Na początku zeszłego stulecia niezbyt zamożny ojciec pięciu córek nader często musiał zadawać sobie pytanie: kiedyż to w sąsiedztwie pojawi się jakiś odpowiedni kawaler? A kiedy już się pojawił, następowały dalsze perypetie, które Jane Austen z upodobaniem opisywała. "Duma i uprzedzenie" uważana jest za ...

"Yellowface" - rynek wydawniczy okiem autorki trylogii "Wojen makowych"

  "Taki już los człowieka, który opowiada historie. Stajemy się niekiedy ogniskami, w których skupia się makabra".