"Tak to u nas wygląda, wszystkie takie jesteśmy. Chore albo, jak kto woli, niezwykłe z niewiadomej przyczyny".
Przez jakiś czas "Toxyczne dziewczyny" nie były nigdzie dostępne. Ludzie sprzedawali je w naprawdę kosmicznych cenach i miałam nadzieję, że jednak uda mi się zapoznać z tą lekturą. Nie umiem wyjaśnić tego, co mnie do niej przyciągnęło, ale po prostu czułam, że muszę ją mieć. No więc czekałam... I nagle się pojawiła - udało mi się dorwać egzemplarz po dodruku, dlatego dziś przychodzę do Was z recenzją "feministycznej wersji <Władcy Much>". Zapraszam!
OPIS POCHODZI OD WYDAWCY
Tak... to zdecydowanie coś nowego. Coś, z czym się do tej pory nie spotkałam.
Nigdy nie udało mi się skończyć "Władcy Much", ale to nie odebrało mi perspektywy w "Toxycznych dziewczynach". Brutalne życie, walka o przetrwanie i nadzieja na to, że ktoś uratuje tę wyspę przed wirusem, na który nie ma leku... To książka dla tych, którzy będą w stanie pogodzić się z impulsywnymi zachowaniami bohaterów i tym, co będzie z nich wynikać.
Pierwszym na co zwróciłam uwagę było przedstawienie całej tej historii - niby na skróty, bo o tym jak było "przed". bohaterki wypowiadały się bardzo zwięźle. Może już o tym zapomniały, a może po prostu porzuciły tamto życie... Ale mimo to, żeby poznać genezę tego, co je wszystkie wręcz "pożera", trzeba mieć dużo cierpliwości.
Następnie mamy zarys tego miejsca - opuszczonej wyspy pogrążonej w kwarantannie i szkoły, w której zostało kilkadziesiąt uczennic. Dostawy towaru odbywają się co jakiś czas, nie dla wszystkich wystarcza jedzenia. O swoje racje dziewczęta się biją, bo każda chce utrzymać się przy życiu. Zapomniane przez świat, mają jednak tylko siebie...
No i są w powieści przedstawione głównie trzy bohaterki, ale narracja kręci się wokół dwóch z nich - Byatt i Hetty. Na to też zwróciłam uwagę, bo uznałam po jakimś czasie, że Reese również jest bardzo ciekawą postacią, głównie na płaszczyźnie psychologicznej. Poświęcono jej zdecydowanie mniej uwagi niż na to zasłużyła.
Autorka bezbłędnie posługuje się piórem opisując najróżniejsze cechy Toxu - choroby, która zaatakowała szkołę. Opisuje to, co z dziewczętami się dzieje podczas niej, to jak przechodzą jej drastyczne ataki i nie szczędzi przy tym szczegółów. Skrzela, srebrne łuski czy powieki, które się ze sobą sklejają... tu nie ma miejsca na litość. Każda z nich jest tym dotknięta w inny sposób. Dochodzi do brutalnych zdarzeń i choć nieraz trudno podjąć decyzję, trzeba myśleć głównie o sobie. Tak to działa w tym miejscu.
Mimo to, niektóre z nich się przyjaźnią. Zakochują się, nienawidzą, lubią... W tym wszystkim łatwo jest zapomnieć o uczuciach, ale najsilniejsze z dziewcząt znają granice i czasami da się zauważyć w nich pozostałości człowieczeństwa. Dlatego Hetty się naraża.
Książka jest zdecydowanie obrazowa, choć nietrudna w odbiorze. Nie dla tych, którzy boją się bezpośrednich opisów śmierci, wirusa i tego, co robi z człowiekiem... To nie jest pierwsza lepsza młodzieżówka, mało w niej przyjemności i szczęśliwych sytuacji.
Sama oceniłam ją mniej więcej na 6 w skali 10. Bo brakowało mi tu czegoś... a może czegoś momentami było za dużo. Ale przeczytam ją w dwa dni i sprawiło mi to pewną przyjemność.
Nie żałuję poznania tej historii, bo takie opowieści o ludzkich sprawach - o tym, jak człowiek daleko potrafi się posunąć - pod kątem psychologicznym są bardzo wartościowe. Uważam, że to naprawdę dobra pozycja.
- Dominika
Komentarze
Prześlij komentarz